Kobieta, która złożyła w śledztwie dotyczącym seksafery z udziałem prezydenta Olsztyna obciążające go zeznania twierdzi, że dzień przed wypuszczeniem Małkowskiego z aresztu (tj.25 września) do ratusza, gdzie pracuje, przyszło dwóch kontrolerów Urzędu Kontroli Skarbowej, informując ją, że kontroli zostanie poddany jej majątek z 2007 roku. - W szczególności interesowało ich, skąd miałam pieniądze na kupno domu, pytali także o niewykazane źródła dochodu - powiedziała kobieta. Dodała, że kontrolerzy byli świetnie poinformowani o tym, kiedy podpisała akt notarialny oraz o kredycie, który zaciągnęła na kupno domu. - Uważam, że mój majątek został prześwietlony, zanim ci panowie do mnie przyszli - powiedziała. Dodała, że jej przełożeni w ratuszu nie zgodzili się, by rozmowę z kontrolerami UKS odbyła ona w miejscu pracy. - Dlatego poszłam z mężem do siedziby UKS. Gdy po złożeniu wyjaśnień zapytałam czemu zawdzięczam kontrolę usłyszałam, że jest to polecenie naczelnika Urzędu, który ma do tego prawo. Ale jeden z nich dodał: "poza tym my czytamy gazety" - twierdzi kobieta. Jej zdaniem kontrola UKS była tym bardziej nieprzypadkowa, że kilka dni wcześniej została wezwana przez olsztyński ZUS w sprawie rozliczenia działalności gospodarczej, którą prowadziła przed dziewięcioma laty. - Zdumiało mnie, że z takim opóźnieniem dokonywane są kontrole przez ZUS - powiedziała kobieta. Poszkodowana zaznaczyła, że ponieważ obu kontrolom została poddana w tygodniu, w którym został z aresztu zwolniony Małkowski, poinformowała o nich - pisemnie i telefonicznie - prowadzącą śledztwo w sprawie seksafery Prokuraturę Okręgową w Białymstoku. Szef tej prokuratury Tadeusz Marek odmówił komentarza w sprawie. - Odbieram ostatnio dość często głuche telefony; uważam, że to co się dzieje jest formą wywierania na mnie presji, szykanowania mnie. W dniu, w którym Małkowski wyszedł na wolność, wykupiłam polisę na życie - powiedziała kobieta.