Ostatnie dwie doby były jednym, wielkim rollercoasterem. Intryg i zwrotów akcji w historii o 30-milionowej premii dla biało-czerwonych było tyle, że nie powstydziłby się tego dobry, hollywoodzki dreszczowiec. Awantura o kasę Przypomnijmy pokrótce jego fabułę. Gdy Polacy przegrali z Francją mecz 1/8 finału mistrzostw świata, raptem po kilkunastu godzinach za sprawą publikacji Wirtualnej Polski wyszło na jaw, że premier Mateusz Morawiecki jeszcze przed mundialem obiecał naszym piłkarzom sowitą premię za wyjście z grupy. Najczęściej pojawiająca się w mediach kwota to 30 mln zł, choć można było też natrafić na wersję o 50 mln. To sytuacja bez precedensu. Jeszcze nigdy szef rządu nie umawiał się zakulisowo z reprezentantami kraju na tego typu nagrodę bezpośrednio z budżetu państwa w przypadku osiągnięcia określonego wyniku. Dodając do tego, że sprawa dotyczy najbogatszej dyscypliny sportu w Polsce i ludzi zarabiających krocie w swoich klubach, którzy jednak w Katarze prezentowanym stylem gry nie chwycili za kibicowskie serca, nieszczęście było gotowe. W tzw. międzyczasie na światło dzienne za pośrednictwem mediów wychodziły kolejne informacje o tym, jak piłkarze kłócili się między sobą i sztabem szkoleniowym o sposób podziału nagrody (Wirtualna Polska), o tym jak prezes PZPN skonfliktował się z selekcjonerem kadry w sprawie premii od rządu (Meczyki.pl) i zasady zakwaterowania rodzin piłkarzy na zgrupowaniu kadry (Interia), czy wreszcie jak kadrowicze poróżnili się z Czesławem Michniewiczem w temacie stylu gry drużyny ("Przegląd Sportowy"). Na domiar złego, nikt z rządu nie był w stanie komunikacyjnie wybrnąć z sytuacji, a kolejne wypowiedzi polityków obozu władzy tylko dolewały oliwy do ognia. Idealną kwintesencją chaosu wokół tematu premii jest to, co działo się 6 grudnia. Dzień zaczął się od medialnych doniesień, że premii dla reprezentacji jednak nie będzie. Kilka godzin później w rozmowie z jednym z prorządowych mediów premier Morawiecki przyznał jednak, że "jakaś premia się należy naszym piłkarzom, ponieważ wyszli rzeczywiście z grupy, w ogóle przecież grali naprawdę nieźle". Gdy wydawało się, że polityczno-sportowa telenowela nigdy się nie skończy, premier zamieścił na swoim Facebooku wpis dotyczący całej sytuacji, z którego istotne jest de facto tylko ostatnie zdanie: "Na koniec wprost: nie będzie rządowych środków na premie dla piłkarzy". Stos rannych Wpis szefa rządu zamyka sprawę premii dla kadry. Przynajmniej w teorii, bo ta historia nauczyła nas, żeby niczego nie wykluczać. Jednak gdy pył bitewny opadł, widzimy, że na placu boju aż roi się od rannych. Co więcej, niemal wszyscy z nich obrażenia odnieśli na własne życzenie i przy odrobinie refleksji mogli ich łatwo uniknąć. Zacznijmy od rządu oraz premiera. Błąd został popełniony już na samym początku, a więc przy rozmowach o dodatkowej premii bezpośrednio z publicznych pieniędzy za osiągnięcie konkretnego rezultatu. Fakt, że cała sprawa odbyła się zakulisowo i w tajemnicy przed opinią publiczną, tylko umacnia wizerunek czegoś "w szarej strefie". Informacja wyciekła do mediów, samo spotkanie zostało nagrane, a nagranie upubliczniono. - Premier Morawiecki, antycypując sukces naszej kadry, proponował pokaźną nagrodę w razie awansu. Gdy piłkarze odnoszą sukcesy, politycy lubią stawać z nimi w blasku fleszy, celebrować sukces, jeśli on jest - mówi w rozmowie z Interią prof. Ewa Marciniak z Uniwersytetu Warszawskiego. Politolożka i ekspertka od marketingu politycznego dodaje, że szef rządu sam napytał sobie biedy, kiedy w rozmowie z telewizją wPolsce.pl dolał oliwy do ognia, mówiąc, że premie piłkarzom jednak się należą (przypomnijmy: kilka godzin wcześniej media poinformowały, że temat nagród ostatecznie upadł). - To było zupełnie niezrozumiałe - dziwi się prof. Marciniak. Nasza rozmówczyni zauważa, że sytuację próbował ratować rzecznik rządu, który mówił o wydatkach na infrastrukturę sportową i szkolenie młodzieży, ale co oczywiste wszyscy i tak dyskutowali o wypowiedzi premiera Morawieckiego. Jej zdaniem zabrakło też wspólnej konferencji premiera, ministra sportu i prezesa PZPN, gdzie przekazano by, że pieniądze zostaną zainwestowane w młodzież i szkolenie. To pozwoliłoby szybko wyjść z twarzą z kryzysu każdej ze stron. Krytyka dotyczyła też tego, że premier miał przekazać premie w sytuacji poważnego kryzysu gospodarczego i arcytrudnej sytuacji wielu grup społecznych czy zawodowych. Do listy poszkodowanych i potrzebujących szybko dołączono inne dyscypliny sportu, często ze znaczne większymi sukcesami od naszych piłkarzy, które na finansowe względy rządu nie mogły i nie mogą liczyć. Ale nie tylko politycy obozu władzy mocno na incydencie wokół premii przegrali. Równie mocno, albo nawet bardziej, oberwało się samym piłkarzom. Historia z 30 mln zł nagród była niczym kanister benzyny wrzucony do ognia wciąż żywo palącego się po fatalnym stylu gry, który nasi piłkarze zaprezentowali w fazie grupowej mundialu. - Poza tym zarabiają w klubach kolosalne, zwłaszcza z punktu widzenia przeciętnego obywatela, pieniądze, dostali premię od FIFA, a tu pokazali się jako ci, którzy i tak wyciągają ręce po więcej. I to w sytuacji kryzysu gospodarczego, drożyzny i szalejącej inflacji - punktuje naszych reprezentantów prof. Marciniak. Ekspertka od kształtowania wizerunku zwraca też w rozmowie z Interią uwagę na bardzo niekorzystną dla polskich kadrowiczów koincydencję. - Za styl gry w meczach grupowych byli ostro krytykowani, ale bronili się, że cel uświęca środki, bo muszą wyjść z grupy. Po wyjściu z grupy pojawiło się w komentarzach przypuszczenie, że być może motywacją było również 30 czy 50 mln zł od rządu - zauważa. Wielu kibiców śledzących aferę wokół nagród dla drużyny Michniewicza nie mogło się nadziwić, dlaczego piłkarze sami nie położyli jej kresu w trosce o dobre imię swoje i reprezentacji narodowej. - Zdziwiło mnie, że ze strony piłkarzy nie było odcięcia się od tej sprawy. Stwierdzenia, że w związku z zaistniałym zamieszaniem i złymi emocjami oni nie przyjmują tej nagrody, traktują całą sytuację jako nieporozumienie i wracają do swoich spraw. Mocno by na tym zyskali. Milcząc, sprawiali wrażenie, że po cichu liczą, że te pieniądze jednak jakoś do nich trafią - słyszmy. Na liście rannych nie brakuje też selekcjonera i sztabu kadry oraz PZPN. Z ujawnionych już informacji wiemy, że Michniewicz i jego współpracownicy byli żywo zainteresowani sposobem podziału premii od szefa rządu. Z kolei PZPN o całej sytuacji nic nie wiedział, a gdy się dowiedział - zabrakło zdecydowanej reakcji, co nie wystawia związkowi najlepszej oceny. Mądry polityk po szkodzie Chociaż najgorsza część afery, przynajmniej teoretycznie, już za nami, spokojnie możemy stwierdzić, że każda ze stron wychodzi z niej mocno poobijana, a atmosfera w polskiej kadrze po mundialu w Katarze jest wielką niewiadomą. - Każda ze stron straciła na tym kryzysie - nie ma wątpliwości prof. Marciniak, ale dodaje, że nadal można spróbować zminimalizować skutki całej awantury. - Zaangażowane strony powinny w sposób uczciwy i otwarty zastanowić się, jaką lekcję, jaką naukę można z tego wyciągnąć - podkreśla ekspertka. Pierwszym krokiem do wyjścia z kryzysu był wspomniany już wpis premiera Morawieckiego na Facebooku, który położył kres spekulacjom o tym, czy premie zostaną wypłacone, komu i ile wyniosą. Drugim krokiem może być to, o czym wieczorem 6 grudnia wspomniał na Twitterze minister sportu Kamil Bortniczuk. "Dziś odbyło się spotkanie z udziałem Premiera @MorawieckiM, Prezesa @Czarek_Kulesza oraz moim ws. funduszu wsparcia piłkarskiej młodzieży, akademii piłkarskich, systemu szkoleń trenerskich i rozwoju infrastruktury sportowej. O szczegółach będziemy informować niebawem" - napisał polityk. To dokładnie ten scenariusz, który kilka godzin wcześniej w rozmowie z Interią opisała prof. Marciniak. Spóźniony o co najmniej dobę, ale polscy politycy lubią uczyć się na błędach. Niestety najczęściej własnych. Prof. Marciniak przekonuje, że wywołana na własne życzenie afera będzie mieć jeszcze jeden zauważalny efekt. - Na jakiś czas zahamuje zapędy polityków do łączenia świata sportu i polityki. A przecież nie o to chodzi, tylko o impuls do pracy organicznej, o to, żeby oba środowiska - politycy i piłkarze - wyszli z tej sytuacji nauczeni czegoś. Takie afery ani jednym, ani drugim nie są do niczego potrzebne - konkluduje rozmówczyni Interii.