- Przywożę z Brukseli dobre nowiny. Polska umocniła swoją pozycję w Europie - tak premier Belka ogłosił wczoraj sukces, swój i rządowej delegacji. Premier twierdzi , że działał w najlepiej pojętym interesie Polski i, że zapewnił siłę polskiego głosu na poziomie co najmniej tak samo wysokim, jak w Traktacie Nicejskim. - Przyjęte z naszej inicjatywy rozwiązania uniemożliwiają powstanie w Unii Europejskiej koalicji silnych, zdolnych dyktować swoje warunki takim krajom, jak Polska. Uzgodnione zapisy są realizacją bliskiego wszystkim Polakom przekonania: "nic o nas, bez nas" - dodał premier. Polski rząd wywalczył tyle ile mógł - przekonują prezydent i premier. Jednak zupełnie co innego mówią liderzy opozycji. Jej sceptyczna i antyunijna cześć używa histerycznego tonu: - To był dzień hańby i to był dzień zdrady - mówi Roman Giertych. Jak dowodzi, Marek Belka podporządkował się interesom Niemiec. Postawę szefa rządu Giertych porównuje do Targowicy i potopu szwedzkiego. Chce go postawić przed Trybunałem Stanu. Jacek Saryusz-Wolski przekonuje, że rząd za wcześnie ustąpił Niemcom i Francuzom. - Uważam, że to nie jest dobry kompromis. Uważam, że jest on za daleko idący - mówił Wolski. Spokojnie choć też krytycznie konstytucyjny kompromis ocenia Jarosław Kaczyński, lider PiS: - Pozycja Polski wbrew temu co mówi premier została obniżona. System z Nicei dawał Polsce pozycję niemal równą Niemcom. Teraz mamy dwa razy mniej. Poza tym nie udało się przeforsować zapisu o chrześcijańskich wartościach - wylicza rządowe porażki opozycja. Zgodnie z przyjętym Traktatem Konstytucyjnym, podejmowanie decyzji w Radzie UE odbywać się będzie podwójną większością państw i obywateli, zdefiniowaną jako co najmniej 55 proc. państw (nie mniej niż 15) reprezentujących co najmniej 65 proc. liczby ludności. Do zablokowania decyzji potrzeba będzie ponad 45 proc. państw lub 35 proc. ludności zamieszkującej co najmniej cztery państwa. Polska wywalczyła "hamulec bezpieczeństwa", umożliwiający odwlekanie decyzji przez "rozsądny czas" przez państwa zamieszkałe przez co najmniej 26,25 proc. unijnej ludności. Niespełnionym postulatem, m.in. Polski, było wpisanie do preambuły Traktatu odwołania do Boga lub do tradycji chrześcijańskich (jest wzmianka o "dziedzictwie religijnym" Europy). Przyjęta konstytucja UE musi zostać teraz ratyfikowana przez parlamenty państw członkowskich. W niektórych krajach może o tym zdecydować referendum. Także w Polsce jego przeprowadzenie jest prawdopodobne. Domaga się tego opozycja. Jednym z pierwszych, którzy zaczęli głośno o takim pomyśle mówić był prezydent Kwaśniewski. Potem poparli go politycy SLD.