Areszt nałożono w związku z roszczeniami właściciela kutra Nova Spiro, który odholował Chopina do portu Falmouth w październiku 2010 roku, gdy podczas sztormowej pogody polski żaglowiec stracił oba maszty w odległości 160 km na południowy zachód od brytyjskich wysp Scilly u wybrzeży Kornwalii. Remont statku zlecono miejscowej stoczni, a koszty napraw pokrył ubezpieczyciel - PZU. Właściciel kutra chce od armatora (Europejskiej Wyższej Szkoły Prawa i Administracji w Warszawie) 300 tys. USD, co odpowiada 1/3-1/2 wartości statku. - Wszystko wisi na pieniądzach, które bank w imieniu armatora musi zagwarantować sądowi, zaświadczając tym samym, że statek jest wypłacalny - powiedział nowy kapitan żaglowca Andrzej Mendrygał. - Analiza trzydziestu podobnych spraw, której dokonaliśmy u Lloyda (Lloyd's Register of Shipping) i sądowe precedensy wskazują, iż holowniki otrzymywały tylko część żądanej sumy. To normalne, że żąda się wiele, a dostaje znacznie mniej - dodał. Właściciel kutra chce wynagrodzenia z tytułu straconego czasu, zużytego paliwa, zaangażowania załogi itd., ale o jego wysokości przesądzi to, czy akcja ratunkowa zostanie przez sąd uznana za ratowanie życia, czy ratowanie mienia. Wynagrodzenie określi sąd. Załoga polskiego żaglowca nie zna terminu posiedzenia. Drugą bolączką załogi Chopina jest zatrzymanie przez stocznię A&P pięciu rei w charakterze gwarancji zapłaty ostatniej raty za remont. Według kapitana Mendrygała, armator wstrzymuje zapłatę do czasu powieszenia rei, ale najprawdopodobniej ureguluje należność dopiero z chwilą, gdy statek będzie miał prawo wyjścia z portu. - Stocznia może założyć reje w jeden dzień. Wówczas w następnych 2-3 dniach załadowalibyśmy co potrzeba i możemy wypłynąć. Statek jest technicznie sprawny i posiada ważne dokumenty. Na pokładzie jest siedmioosobowa załoga, to wymagane minimum - mówi kapitan.