Protestujący nauczyciele nie prowadzą lekcji, zajęć wychowawczych i opiekuńczych; protestują też pracownicy szkolnej administracji i obsługi. Dyrektorzy placówek mają obowiązek zapewnić dzieciom opiekę. ZNP domaga się zwiększenia nakładów na edukację i bezpieczeństwa zawodowego dla nauczycieli i pracowników oświaty. "To jest protest dla dobra polskiej edukacji - mówił Broniarz. Jak podał, strajkują szkoły we wszystkich 16 województwach, w większości od godz. 7.30 do 15.30 ale - jak zaznaczył - godziny te ulegają przesunięciu, w niektórych miejscach protest zaczyna się wcześniej lub kończy później. Według niego najbardziej dynamicznie strajk przebiega na Górnym i Dolnym Śląsku, Mazowszu i w Małopolsce. Na warszawskiej Pradze - 90 proc. W Sosnowcu strajkują prawie wszystkie placówki; w Warszawie na Pradze - 90 szkół, na Mokotowie - 60. "To jest protest o dobrą polską edukację, w obronie tej dobrej polskiej edukacji, bo taką szkołę mamy" - powiedział Broniarz. Wskazał, że ZNP domaga się zwiększenia nakładów na edukację i bezpieczeństwa zawodowego dla nauczycieli i pracowników oświaty. "Chcemy zwrócić uwagę na to, że polska szkoła, której jesteśmy reprezentantami, w której znaczna część protestujących pracuje od lat z ogromnym poświęceniem, jest szkołą dobrą, szkołą pełną sukcesów, szkoła docenianą na arenie międzynarodowej" - powiedział. Jak ocenił, Polska szkoła jest doceniana na arenie międzynarodowej, a ministerstwo edukacji wprowadzanymi zmianami niszczy te osiągnięcia. Przekazał, że protestem nauczycieli interesowali się kuratorzy i m.in. policja. Szefowa MEN w Edynburgu Broniarz zwrócił uwagę, że szefowa MEN Anna Zalewska w dzień strajku przebywa w Edynburgu, gdzie bierze udział w szczycie nauczycieli - International Summit on the Teaching Profession. "Szkoda, że wybrała Edynburg, aniżeli Warszawę" - stwierdził. Dodał, że w szczycie uczestniczą reprezentanci kilkunastu państw, które w badaniach PISA uzyskały najlepszy wynik. "Jest pewien dysonans, że minister edukacji narodowej pojechała jako reprezentant kraju, który ma takie wyniki w efekcie pracy tysięcy nauczycieli, rodziców, samorządów i uczniów, po to, by przekazać informację, że to, co jest powodem jej udziału w szczycie, niszczy i dewastuje" - powiedział. Broniarz przekazał, że piątkowym protestem nauczycieli interesowali się kuratorzy i m.in. policja. Jak dodał najwięcej "takich interwencji" było w woj. śląskim. Wyjaśnił, że policjanci przychodzili do szkół i wypytywali m.in. o szczegóły protestu. "Mam nadzieję, że wynikało to z obaw policji o bezpieczeństwo szkół i dzieci" - dodał. "Mieliśmy również do czynienia z nagonkami ze strony władz kuratoryjnych. Kilku kuratorów wręcz zażądało list protestujących do wglądu. W tej chwili w wielu województwach trwa kontrola przeprowadzana przez organ nadzoru pedagogicznego w zakresie przebiegu strajku, realizacji postanowień wynikający z ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych i sprawdzających, jak szkoły są do tego przygotowane i jak zabezpieczone jest bezpieczeństwo dzieci w protestujących placówkach" - dodał. Według Broniarza również wielu samorządowców "szkalowało nauczycieli grożąc im - za udział w proteście - odebraniem dodatku wiejskiego". "Byli też dyrektorzy, którzy żądali od nauczycieli deklaracji, że nie wezmą udziału w proteście" - powiedział. Dlaczego strajkują? Protestujący nauczyciele walczą o podniesienia zasadniczego wynagrodzenia minimum 10 proc., ponieważ od 2012 r. nie było podwyżek w oświacie. Związkowcy domagają się również deklaracji, że do 2022 r. w szkole nie będzie zwolnień, oraz że do tego czasu nie zmienią się nauczycielom - na niekorzyść - warunki pracy. - W tym okresie w wyniku reformy będą zwolnienia nauczycieli i będą zmieniane warunki ich pracy, czyli jeśli ktoś pracuje w pełnym wymiarze czasu pracy, to niestety może czekać go zmniejszenie etatu - wyjaśnia rzecznik ZNP, Magdalena Kaszulanis. Oczekiwanym przez Związkowców efektem protestu miałby być wzrost subwencji oświatowej - tak by płace mogły zostać zwiększone o minimum 10 proc. oraz nowelizacja niedawno uchwalonego Prawa oświatowego w celu zapewnienia większej ochrony pracownikom. MEN odcina się od strajku Minister edukacji narodowej do tych postulatów podchodzi dość chłodno, stwierdzając - zgodnie z prawdą - że MEN nie jest stroną sporu wszczętego przez ZNP z dyrektorami szkół, przedszkoli, placówek oświatowych. Dlatego nie komentuje akcji protestacyjnej podejmowanej przez Związek - informuje. Strajku nie popiera również drugi - o wiele mniejszy związek zawodowy - Krajowa Sekcja Oświaty i Wychowania NSZZ "Solidarność". "NSZZ "Solidarność" ma inne postulaty i prowadzi negocjacje z rządem RP na temat podwyżek płac w oświacie i statusu zawodowego nauczycieli oraz innych pracowników oświaty" - czytamy w komunikacie. O jakich negocjacjach mowa? Pod koniec listopada 2016 r. powołany został Zespół do spraw statusu zawodowego pracowników oświaty, w skład którego wchodzą nauczycielskie związki zawodowe, organizacje jednostek samorządu terytorialnego oraz przedstawiciele ministerstw. W ramach tego zespołu toczą się negocjacje dotyczące awansu zawodowego, czasu pracy nauczycieli i ich wynagrodzeń. W kwietniu, zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, MEN ma zaprezentować harmonogram podwyżek dla nauczycieli. Minister Anna Zalewska, jak mantrę powtarza też zapewnienie, że w związku z reformą nie będzie zwolnień, a w szkołach powstanie 5 tys. dodatkowych miejsc pracy dla nauczycieli.