Kończący misję Stephen Mull był ambasadorem w Polsce od trzech lat, ale pracował w Warszawie także w latach 80. i 90. Jak mówi, mocno związał się z Polską. "Takie jest nasze życie dyplomatyczne. Oczywiście, że żałuję, bo czuję się bardzo mocno związany z Polską. Jestem tu po raz trzeci. Byłem tu zaraz po ślubie 30 lat temu, nasz syn urodził się tutaj, jak byliśmy drugi raz. Polska jest bardzo ważną częścią naszego życia. Oczywiście, dzień w którym opuszczę Polskę będzie smutny dla mnie, ale czuję się wzbogacony, że mogłem tutaj pracować" - mówi ambasador w rozmowie z dziennikarzami. Stephen Mull stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych i lubianych ambasadorów w Warszawie. Nauczył się polskiego, jeździł po kraju, spotykał się z mieszkańcami i intensywnie angażował się w rozmowy z internautami na Twitterze. Skakał też na spadochronie i jeździł na rowerze. Jak sam podkreśla, wizyta prezydenta Obamy oraz pierwsze lądowanie w Polsce amerykańskich F-16 po aneksji Krymu były dla niego wyjątkowymi momentami. Stephen Mull podkreśla też, że jego następca jest światowej klasy dyplomatą. "Ja znam Paula 20 lat. On jest bardzo utalentowanym dyplomatą. Będzie świetny na tym stanowisku. Nie wiadomo jeszcze, kiedy opuszczam Polskę, bo w Stanach mamy cały proces z tym związany"- dodaje Mull. Przyszły amerykański ambasador Paul Wayne Jones pracuje obecnie w Departamencie Stanu w wydziale do spraw Europy i Azji. Był ambasadorem w Malezji, pracował też m.in. w Afganistanie, Pakistanie, na Filipinach, w Macedonii, Bośni i w Rosji. Ma żonę i dwójkę dzieci. Przed przyjazdem do Polski musi jeszcze m.in. zostać zaakceptowany przez amerykański Kongres. Wiadomo, że intensywnie uczy się polskiego. Z kolei Stephen Mull będzie wracał do Waszyngtonu, ale nie chce na razie powiedzieć, czy będzie pracował w Departamencie Stanu czyli amerykańskim odpowiedniku ministerstwa spraw zagranicznych.