Prezydent, który był w niedzielę 24 maja gościem Programu Pierwszego Polskiego Radia, stwierdził, że "istnieje głęboka różnica mentalności, głęboka różnica ideologiczna i podejścia do polityki, do Polski i do polskiego społeczeństwa, jaka dzieli dwie strony debaty politycznej". Jak mówił - jedna strona to ta, która "rządziła w Polsce przez osiem lat do 2015 roku, która po prostu zabierała ludziom. Podnoszono podatek VAT na ubranka dziecięce, podnoszono wiek emerytalny". "Obydwaj panowie, którzy byli czynnymi uczestnikami procesów antyspołecznych, dzisiaj mówią, że będą gwarantami, że nie podniosą wieku emerytalnego, że będą bronili 500+. Przecież obaj byli przeciwnikami 500+, obaj brali udział w procesach podnoszenia wieku emerytalnego. Władysław Kosiniak-Kamysz w sposób czynny" - zaznaczył prezydent. "Ich szefem był Donald Tusk, który w 2011 roku w czasie kampanii do parlamentu wprost do kamery, patrząc w oczy wyborcom mówił, że nie będzie podniesienia wieku emerytalnego po wyborach parlamentarnych. I co? Jego ugrupowanie wygrało wtedy w 2011 roku wybory i zaraz po tych wyborach wiek emerytalny został podniesiony, wbrew wszelkim obietnicom. Po prostu tacy są ci ludzie, nie mają honoru, za nic sobie mieli to słowo, wydawało im się, że można ludziom naobiecywać, co się chce, bez żadnych konsekwencji" - zaznaczył prezydent. Jak dodał, rok 2015, kiedy PiS wygrało wybory parlamentarne, a wcześniej on zwyciężył w wyborach prezydenckich, to była zmiana tego podejścia. "Wreszcie przyszła polityka, którą ja prowadziłem, a później obóz Zjednoczonej Prawicy, gdzie jak się powiedziało, to czyni się wszystko, żeby słowa dotrzymać i dlatego większość zobowiązań wyborczych zostało dotrzymane, w mniejszym lub większym stopniu niektóre" - podkreślił Andrzej Duda Kwestia zniesienia wiz do USA "Jak prezydent Donald Trump na spotkaniu bilateralnym dowiedział się, że Polacy potrzebują wiz, bo sobie nie zdawali szczerze mówiąc sprawy. Przypuszczam że administracja amerykańska się nad tym nie zastanawiała. Jak powiedziałem na tym spotkaniu, że to jest taka bardzo nieprzyjemna dla nas i wstydliwa sprawa, że Polacy potrzebują wiz, to prezydent Donald Trump się ogromnie zdziwił i powiedział, że trzeba wszystko zrobić, żeby przed końcem jego kadencji te wizy zostały zniesione" - mówił prezydent. "Wydał odpowiednie polecenia polityczne, dosłownie przy nas, pani ambasador Georgette Mosbacher i swoim współpracownikom, i efekt tego był taki, że w niecały rok te wizy zostały dla Polaków zniesione. Każdy może sobie komentować jak chce, ale takie są fakty" - dodał. W opinii prezydenta "to dawno powinno się stać". "Nas żołnierze krwawili w Iraku razem z żołnierzami amerykańskimi, a Polacy cały czas potrzebowali wiz. Uważam, że to było skandaliczne. Cieszę się, że to się zmieniło i ogromnie jestem dumny, że się zmieniło w czasie mojej prezydentury" - powiedział Duda. Zdaniem prezydenta, zniesienie wiz to także efekt szczególnie bliskich stosunków z USA i "wyraz szacunku ze strony Stanów Zjednoczonych". "Oczywiście to ma znaczenie symboliczne, jakiegoś szerszego znaczenia politycznego to nie ma, natomiast symboliczne ma" - zaznaczył. "Dla wielu moich znajomych ma to też znaczenie swoisto-godnościowe. To są bardzo często bardzo zamożni ludzie, których stać, by lecieć do Stanów i absolutnie nie musieliby tam pracować (...) Tylko oni mówią tak - ja nie będę stał i prosił o wizę, ja wolę wyjechać sobie na zachód Europy, niż prosić Amerykanów o wizę" - przekonywał prezydent. Prezydent o polityce historycznej "Jeżeli mówimy o polityce historycznej to mówimy o wielu aspektach spojrzenia ludzi, ja przede wszystkim czerpałem natchnienie do tego, co robić z moich spotkań z rodakami i nigdy nie zapomnę takiego spotkania, jeszcze chyba w kampanii wyborczej na samym końcu w 2015 r., gdzieś na Śląsku" - mówił Duda na antenie Programu I Polskiego Radia. Jak wspominał, wówczas pewien mężczyzna zwrócił się do niego z apelem: "niech pan nam przywróci godność". "Ja przez to rozumiałem godność w sensie materialnym i godność w sensie rodziny, żeby rodzina żyła w lepszych warunkach, żeby nie wyprzedawać Polski, zablokować procesy rozkradania nas. Ale ta godność oznaczała dla mnie także politykę historyczną, to czego w innych miejscach expressis verbis ludzie ode mnie żądali" - mówił. "Niech pan twardo powie o naszej historii, o tym kto był naszym najeźdźcą, niech pan powie prawdę" - cytował prezydent. "I ja tę prawdę twardo mówiłem na forach międzynarodowych nie obawiając się żadnej politycznej poprawności, że nie wolno powiedzieć, że obozy koncentracyjne były niemieckie, nie nazistowskie, tylko niemieckie, bo młodzież dzisiaj na świecie przestaje wiedzieć, kto w ogóle był nazistą" - zauważył. Prezydent dodał, że nie obawiał się mówić prawdy o tym, jaka była nasza historia, kto nas napadł, kto był agresorem, a kto był ofiarą, jakie były fakty historyczne. "Uważałem, że to jest ważne, że bohatera trzeba nazwać bohaterem, a zdrajcę trzeba nazwać zdrajcą i nie należy się bać tego słowa, bo jest ono dobrze zrozumiałe dla Polaków i dla ludzi na świecie" - wskazał. Według Dudy, określenie postaci lub grupy historycznej mianem zdrajców powoduje, że ludzie wiedzą, że te osoby zachowywały się w określony sposób. "Ja się nie boję tego powiedzieć, jeśli to jest zgodne z faktami historycznymi" - powiedział. "Reprezentuję polskie interesy i to, co do czego jestem przekonany, że takie są oczekiwania moich rodaków. A ja znam te oczekiwania, bo ja się spotykałem z ludźmi bezpośrednio, ja nie czytałem o nich w gazetach" - podkreślił Andrzej Duda.