W świetle prawa, aby prezydent mógł zarządzić referendum, potrzebna jest zgoda Senatu. Wypowiedzi marszałka Karczewskiego wskazują jednak, że cała sprawa nie będzie tak prosta, jak można było wywnioskować z wypowiedzi Andrzeja Dudy. Procedury są jasne, prezydent przekazuje do Senatu projekt zarządzenia referendum, zawierający m.in. treść pytań oraz termin jego przeprowadzenia. Następnie Senat ma 14 dni na analizę i ocenę projektu. Po tym czasie następuje głosowanie. Aby wniosek został uchwalony, potrzeba bezwzględnej większości głosów w obecności przynajmniej połowy ustawowej liczby senatorów. Dopiero później uchwała trafia do marszałka Sejmu, który następnie przekazuje postanowienie prezydenta o zarządzeniu referendum do publikacji w Dzienniku Ustaw. I tu, czyli już na początku drogi, mogą pojawić się problemy. Przeprowadzający rozmowę Konrad Piasecki zasugerował, że Senat został postawiony przed faktem dokonanym - referendum ma się odbyć 11 listopada 2018 roku, w setną rocznice odzyskania przez Polskę niepodległości. Karczewski pytany, czy ma o to "żal" do Andrzeja Dudy podkreślił, że to dopiero "zapowiedzi" i planuje spotkanie, na którym będzie chciał z prezydentem tej sprawie porozmawiać. "Zapytam się, jakie przewiduje pytania, jak dużo pytań, bo na przykład taka informacja, która kiedyś się pojawiła, że tych pytań powinno być kilkanaście... sam jestem przeciwny" - powiedział marszałek. Jego zdaniem nie powinno się w tej sprawie spieszyć, ponieważ konieczne są szerokie konsultacje społeczne oraz dogłębne analizy eksperckie. Jak powiedział, pomysł referendum "jest dobry, ale czy świetny - to nie wiem", i dodał - "dlatego, że 11 listopada chyba nie jest najlepszym dniem do przeprowadzania referendum, tak mi się wydaje". "Będziemy debatować i dyskutować, panie redaktorze. Zobaczymy, jaka będzie sytuacja" - powtarzał Stanisław Karczewski w porannej rozmowie Radia Zet.