- Cieszę się, że udało się przekonać klub do stanowiska, które wyraża niezgodę na bezprawie - nie ma uzasadnienie dla wprowadzenia stanu nadzwyczajnego. Mamy do czynienia z grupą 30 Afgańczyków i z manewrami wojskowymi na Białorusi, które przecież odbywają się co roku - przekonywał w rozmowie z Interią poseł KO Franciszek Sterczewski, który ostatnie dni spędził na polsko-białoruskiej granicy, próbując dostać się z żywnością i wodą do migrantów. Premier nie przekonał opozycji O potrzebie wprowadzenia stanu wyjątkowego na granicy mówił premier. Mateusz Morawiecki przywołał słynne przemówienie prezydenta Lecha Kaczyńskiego z 2008 roku z Tbilisi. - "Dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może przyjść czas na mój kraj, na Polskę". Te słowy prezydenta Lecha Kaczyńskiego, które do niedawna mogły wydawać się ostrzeżeniem, dzisiaj jest jasne, że stają się już faktem, z którym każdy musi się liczyć. Dzisiaj widzimy dokładnie, że w Moskwie, Mińsku rozpisane są scenariusze, które zagrażają naszej suwerenności - mówił szef rządu. Mimo argumentów i wyjaśnień premiera i szefa MSWiA, większość opozycji głosowała przeciwko stanowi wyjątkowemu. Za uchyleniem rozporządzenia prezydenta głosowali prawie wszyscy posłowie KO (nie głosował np. rzecznik PO Jan Grabiec, choć był w Sejmie), Lewicy i Polski 2050, przeciw było PiS, Konfederacja, Porozumienie i Kukiz’15. Od głosu wstrzymali się posłowie PSL, co w tym przypadku (wymagana była większość bezwzględna) oznaczało głosowanie przeciwko uchyleniu rozporządzenia. Tuż po przegranym przez opozycję głosowaniu szef klubu KO Borys Budka mówił w rozmowie z dziennikarzami, że celem poniedziałkowej debaty była "próba przykrycia nieudolności i afer rządu". - To była polityczna hucpa. Kaczyński próbuje przykryć szalejącą inflację, "tłuste koty" w spółkach Skarbu Państwa, podwyżki dla ministrów, korupcję polityczną Kukiza, więc wymyślił sobie stan wyjątkowy, który z punktu widzenia bezpieczeństwa, niczego nie daje. Po pierwsze pas objęty rozporządzeniem jest bardzo wąski, po drugie chodzi o to, żeby media nie mogły zdawać stamtąd relacji, a po trzecie o to, żeby podgrzać atmosferę, żeby ludzi czuli się zagrożeni, by Polacy uwierzyli, że rząd jest w stanie ich ochronić - przekonywał. Jego zdaniem "PiS będzie próbował rozgrywać w czasie stan wyjątkowy albo zmieniać jego obszar". Opozycja zwracała uwagę, że w Sejmie nie było prezydenta, a w trakcie posiedzenia z sali wyszedł wicepremier ds. bezpieczeństwa Jarosław Kaczyński. Dziesiątki policjantów i kilkunastu protestujących W poniedziałek Sejm przypominał twierdzę ogrodzoną metalowymi bramkami, której pilnowały dziesiątki funkcjonariuszy. Manifestacje przebiegały jednak spokojnie. Po południu grupa protestujących owinęła się drutem, który miał symbolizować płot na granicy, z kolei wieczorem na ul. Wiejskiej położyło się kilka osób. "Oni umrą" - można było przeczytać na transparentach. Wśród manifestujących był Mateusz Kijowski, były lider KOD.