Nie brakowało poważnych zarzutów z sejmowej mównicy, posłowie Prawa i Sprawiedliwości i Platformy Obywatelskiej niemal pobili się na sali plenarnej, ale Sejm głosami Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi, Lewicy i części Konfederacji zdołał odwołać wszystkich ośmiu członków komisji ds. wpływów rosyjskich na bezpieczeństwo wewnętrzne Rzeczypospolitej Polskiej w latach 2007-22. Wobec zamierzonego braku powołania ich następców, komisja pozostaje aktualnie w stanie zawieszenia. Jej przyszły los wciąż nie jest przesądzony, bowiem w szeregach przyszłej koalicji rządzącej pomysły na to, co dalej są różne. - Widać było ogromną determinację po stronie Platformy i samego Tuska. Mam możliwość obserwowaniago na sali plenarnej Sejmu i on cieszył się jak dziecko, kiedy odwoływani byli poszczególni członkowie komisji. Widać było ogromną determinację, żeby zrobić to już na pierwszym posiedzeniu Sejmu - mówi w rozmowie z Interią wpływowy polityk PiS-u. Rekomendacje na Tuska i spółkę W ostatnim akcie swojej komisyjnej posługi odwołani członkowie opublikowali liczący około 100 stron częściowy raport z prac komisji. Wydali także rekomendacje co do czołowych polityków rządu Donalda Tuska z lat 2007-2014, z samym Tuskiem na czele. Główne wnioski z trzymiesięcznych prac komisji, które zaprezentował jej przewodniczący prof. Sławomir Cenckiewicz, są następujące: Służba Kontrwywiadu Wojskowego (SKW) miała "ulegać wpływom Rosji", w badanym okresie miał występować rosyjski wpływ na polski kontrwywiad, a zgodę na współpracę polskich i rosyjskich służb wydał ówczesny premier Donald Tusk i to na mocy tej zgody podpisano porozumienie między SKW i rosyjskim FSB. Na tym jednak nie koniec, ponieważ komisja stwierdziła też, że od kwietnia 2010 do grudnia 2011 roku SKW i FSB współpracowały bez zgody zarówno szefa rządu, jak i ministra obrony narodowej. Członkowie komisji twierdzą, że premier Tusk nie miał informacji o szczegółach współpracy SKW i FSB, a szefostwo polskiej służby zataiło zakres kooperacji z Rosjanami. Co jednak najważniejsze dla polskiej sceny politycznej, komisja wydała rekomendację, żeby ani Donaldowi Tuskowi, ani jego najbliższym współpracownikom - Bogdanowi Klichowi, Tomaszowi Siemoniakowi, Bartłomiejowi Sienkiewiczowi i Jackowi Cichockiemu - nie powierzać stanowisk związanych z bezpieczeństwem państwa. Powód: pod ich nadzorem "SWK podejmowała niewłaściwe działania". - Analizując dostępne materiały, w tym zeznania wyżej wymienionych w czasie śledztwa prokuratury, mieliśmy wrażenie, że politycy odpowiedzialni za bezpieczeństwo państwa, nie interesowali się bezpieczeństwem państwa, że ten zakres ich odpowiedzialności nie był dla nich priorytetowy - argumentował prof. Andrzej Zybertowicz, jeden z członków komisji. PO: sprawy zaszły za daleko Ustalenia komisji w trakcie debaty sejmowej wykorzystali politycy Zjednoczonej Prawicy, którzy nie przebierali w słowach krytykując czołowe postacie nowej większości parlamentarnej. Przodowali w tym zwłaszcza nowo powołany szef MSWiA Paweł Szefernaker oraz minister bez teki w rządzie Mateusza Morawieckiego Jacek Ozdoba z Suwerennej Polski. - Po tym, co pan mówił, stały się okropne rzeczy. Trzeba nie mieć wstydu, żeby udawać dzisiaj, że nie realizowaliście polityki resetu z Rosją. Pan boi się jak ognia tego zdjęcia z Władimirem Putinem - grzmiał w kierunku Tuska Ozdoba, jednocześnie pokazując parlamentarzystom zdjęcie ze spotkania polskiego premiera z Władimirem Putinem z Sopotu w 2009 roku. - Z honorem już dawno się pan pożegnał! Wstyd, że ktoś taki jak pan pretenduje na urząd premiera naszego kraju - nie oszczędzał przewodniczącego PO minister. W Platformie słowa Ozdoby i Szefernakera odbiły się szerokim echem i już po fakcie wywołały niemałe emocje. - Sprawy zaszły za daleko, nie można tego zostawić. Musi być odpowiedzialność służbowa, karna, cywilna - zżyma się polityk z władz Platformy Obywatelskiej. - Jeśli szef MSWiA wychodzi na sejmową mównicę i powołując się na ich raport mówi, że nie możemy wybrać połowy rządu na czele z premierem, bo komisja ma swoje ustalenia i rekomendacje, to za to musi być jakaś odpowiedzialność - argumentuje nasz rozmówca. Jak mówi, w przypadku raportu cząstkowego i rekomendacji komisji "doszło do próby nadania oficjalnych ram państwowym paszkwilom służącym politycznym celom". - Przecież oni i ten raport, i te rekomendacje wymyślali wczoraj, najwcześniej przedwczoraj, kiedy poznali porządek obrad Sejmu - mówi nasz rozmówca. PO nie obawia się PiS-u Z naszych rozmów z czołowymi politykami Platformy wynika jednak, że chociaż irytacja na oskarżenia ze strony odwołanych członków komisji jest duża, to przyszła ekipa rządząca nie obawia się, że PiS może wykorzystać ustalenia komisji do storpedowania przejęcia władzy przez koalicję KO - Trzecia Droga - Lewica. - PiS ostatnie osiem lat robiło wszystko, żeby przekonać Polaków, że Donald Tusk jest bratem Władimira Putina. Skończyło się to tym, że przegrali wybory i oddają władzę - podsumowuje działania formacji Jarosława Kaczyńskiego wpływowy polityk PO, z którym rozmawiamy o sprawie. Podkreśla też, że przez pozostałe półtora tygodnia rządów trzeciego gabinetu Mateusza Morawieckiego żadna z państwowych instytucji nie jest w stanie wyciągnąć do odchodzącej władzy pomocnej dłoni. Wiele zmienia tutaj nowelizacja tzw. lex Tusk autorstwa prezydenta Andrzeja Dudy. Dokument w nowym brzmieniu odebrał komisji ds. rosyjskich wpływów wiele kompetencji. W kontekście użyteczności politycznej komisji najważniejsze zdecydowanie są środki zaradcze, które przysługiwały jej w pierwotnej wersji ustawy. Kluczowym była możliwość orzeczenia zakazu pełnienia funkcji związanych z dysponowaniem środkami publicznymi na okres do 10 lat. Dawało to komisji, która miała wówczas uprawnienia sądu pierwszej instancji, de facto możliwość wykluczenia polityka na dekadę z życia publicznego. - To jest powyborcza czkawka, próba budowania przez PiS mitów na przyszłość, ale to już niczego nie zmienia. Są jak kurczak z odciętą głową - widać jeszcze jakieś konwulsyjne ruchy, ale to nie zmienia faktu, że kurczak jest martwy - mówi Interii wysoko postawiony polityk PO, pytany o to, czy PiS może jakkolwiek wykorzystać ustalenia komisji przeciwko nowej większości parlamentarnej. Inny z prominentnych polityków Platformy: - Będą chcieli nam przeszkodzić. Ale z podobnym skutkiem jak dotąd. Prezydent może się do tego nie przyłączy, ale spodziewam się dzikiej histerii w Sejmie przy wotum zaufania dla naszego rządu. Ale to będzie nieprofesjonalne, podobnie zresztą jak cała historia "lex Tusk" i tej komisji. PiS ma nowy pomysł na komisję W samym PiS-ie po spacyfikowaniu komisji przez przyszłą koalicję rządzącą nastroje są hiobowe. - Po nowelizacji prezydenta komisja nie posiada już kompetencji prawnotwórczych. Mamy więc do czynienia jedynie z rekomendacją komisji - przyznaje w rozmowie z Interią rzecznik rządu Piotr Müller. Pytany o to, co w takim razie PiS zamierza zrobić dalej z materiałem dostarczonym przez komisję, mówi: - Będziemy oczywiście przypominać o ustaleniach komisji i prorosyjskiej polityce rządu Donalda Tuska. Od momentu odwołania składu komisji przez nową większość parlamentarną w mediach można było przeczytać pogłoski o tym, że PiS wykorzysta ustalenia tego gremium, żeby przekonać prezydenta Andrzeja Dudę do nieodebrania przysięgi od rządu Donalda Tuska albo odwlekania jego powołania ponad ustawowe terminy. - Konstytucja w tym zakresie jest jasna. Prezydent nie ma możliwości zawetowania wyboru nowego rządu - rozwiewa wszelkie spekulacje minister Müller. Wiele wskazuje jednak, że PiS nie porzuci do końca komisji i jej ustaleń. Z informacji Interii wynika, że w partii jest rozważany scenariusz kontynuacji jej prac, ale już w innej formule - ciała funkcjonującego przy partii albo zespołu parlamentarnego. I to nawet mimo braku dostępu takiego gremium do informacji niejawnych, które w pracach komisji było kluczowe. - Decyzja jeszcze przed nami. Podwaliny pod różne późniejsze działania są położone - mówi nam wysoko postawiony polityk z Nowogrodzkiej. Warto mieć w pamięci, że zanim formalnie został opracowany przez Instytut Strat Wojennych raport dotyczący odszkodowań za drugą wojnę światową i zanim wysłano notę dyplomatyczną do Berlina, to ogromną część pracy wykonał właśnie zespół parlamentarny - przypomina nasz rozmówca, wskazując, że i tym razem PiS może zaufać takiej właśnie formule.