Sąd Okręgowy w Poznaniu kontynuował w czwartek proces Mirosława R., ps. "Ryba", i Dariusza L., ps. "Lala", oskarżonych o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary. Według ustaleń prokuratury, oskarżeni, podając się za funkcjonariuszy policji, podstępnie doprowadzili do wejścia Ziętary do samochodu przypominającego radiowóz policyjny. Następnie przekazali go osobom, które dokonały jego zabójstwa, zniszczenia zwłok i ukrycia szczątków. Oskarżeni nie przyznają się do winy. W toku postępowania śledczy ustalili, że oskarżeni działali wspólnie z inną, nieżyjącą już osobą. 60-letni obecnie Mirosław R. i 50-letni Dariusz L., byli w pierwszej połowie lat 90. pracownikami poznańskiego holdingu Elektromis, którego działalnością interesował się Ziętara. Zeznania Mariusza Ś., twórcy holdingu Elektromis W czwartek przed Sądem Okręgowym w Poznaniu zeznawał między innymi Mariusz Ś. - twórca holdingu Elektromis, a także sieci Biedronka i Żabka. Jak mówił, oskarżeni byli jego pracownikami; pracowali w pionie zabezpieczenia i ochrony. Mirosław R. był szefem tego departamentu i zajmował się zabezpieczeniem całej firmy. Świadek podkreślał, że ze sprawą Ziętary nie ma nic wspólnego i zna to nazwisko tylko z mediów. Dodał, że na początku lat 90. nie łączyły go też żadne związki z Aleksandrem Gawronikiem (oskarżonym o podżeganie do zabójstwa Ziętary). "Znałem Gawronika, ponieważ był osobą publiczną. Prywatnie się z nim nie spotykałem, biznesowo tylko raz - gdy sprzedawałem mu tygodnik 'Poznaniak'. Nie pamiętam już, w którym to było roku. Ale to było chyba po 1992, kiedy kandydował na senatora. Nie przypominam sobie żeby w latach 1991-1993 Gawronik przyjeżdżał do Elektromisu. Nie robiliśmy wspólnych interesów, więc nie było powodów żeby przyjeżdżał" - mówił. We wcześniejszych zeznaniach, odczytanych w czwartek przez sąd, Mariusz Ś. także podkreślał, że ze sprawą poznańskiego dziennikarza nic go nie łączy. Wskazywał też, że nic mu nie wiadomo na temat tego, by Ziętara zbierał materiały do publikacji na temat Elektromisu. "Nie można wykluczyć, że on żyje" "Dopóki nie odnaleziono ciała, nie można wykluczyć, że on żyje. Nigdy nie wydawałem polecenia pobicia żadnego dziennikarza i nic mi na ten temat nie wiadomo. Ponadto mogę dodać, że sam zatrudniałem wielu dziennikarzy. Nigdy nie chciałem zatrudnić Jarosława Ziętary, nie oferowałem mu pracy, ani wynagrodzenia. Uważam, że Ziętarę wykreowały media na wielkiego śledczego dziennikarza, a z wiedzy, którą posiadam, nie miał on żadnych dokonań. Nie znam żadnego głośnego i znaczącego artykułu, który by napisał. Nie znam żadnych dokonań tego człowieka. Wiem, że dziennikarze w Poznaniu dziwią się, jak można było z niego zrobić taką gwiazdę, skoro on tak naprawdę był nieznany" - podkreślał Mariusz Ś. Świadek powiedział ponadto, że na początku lat 90. znał właścicieli "Gazety Poznańskiej". Dodał, że w tamtym czasie "nie wypadało, by znajomi źle pisali". Tłumaczył, że niekorzystne artykuły publikowane były w innych mediach, ale nie w "Gazecie Poznańskiej". Dodał, że jego znajomość z jedną z osób z ówczesnego kierownictwa "Gazety Poznańskiej" "wystarczyłaby, żeby poprosić go o to, by taki (niekorzystny) artykuł nie został opublikowany". Mariusz Ś. mówił, że po zatrzymaniach w sprawie Ziętary spotkał się z Mirosławem R., kiedy ten opuścił areszt. "Przyszedł do siedziby firmy, bo przyszedł do pracy. Pytałem co się stało, jak to się stało. Tak szczegółowo tego nie relacjonował, aby mówić jakie dowody go obciążają, mówił bardziej o swoich emocjach. Spotykałem się również z innymi osobami, które były świadkami w tej sprawie. Marek Z. się zgłosił, mówił że był namawiany do składania fałszywych zeznań, mówił o fałszowaniu wariografu i żebym uważał" - podkreślił. Dodał, że później zgłosiły się do niego jeszcze dwie osoby, niezatrudnione w firmie, które informowały go, że także byli namawiani przez prokuratora do składania fałszywych zeznań. "Przygotowywali prowokację" Mariusz Ś. odniósł się w czwartek także do zeznań kluczowego świadka w tej sprawie Jerzego U. Jak mówił, "Krystian Cz. przyszedł do mnie i powiedział, że otrzymał informację od swojego znajomego, że prokurator z policjantem - związani z tą sprawą - chcą przygotować prowokację. Miała ona polegać na tym, że wspólnie podrzucą nam na ul. Wołczyńską jakieś ludzkie kości, żeby uprawdopodobnić swój akt oskarżenia i kontynuować sprawę" - wskazał. "Cz. poinformował mnie, że ten człowiek jest wiarygodny. Wtedy nie widziałem kto był tym informatorem, teraz już wiem, to był Jerzy U. Krystian Cz. powiedział mi, że musimy zwiększyć zabezpieczenie tego centrum logistycznego, żeby nie dopuścić do prowokacji. Wydałem polecenie prezesowi Czerwonej Torebki, żeby zrobić wszystko żeby zabezpieczyć teren. Zostały wynajęte firmy ochroniarskie, w tym między innymi firma pana Jerzego U. i jakaś firma ze specjalistycznym sprzętem" - dodał. Mariusz Ś. oskarża policjanta i prokuratowra Mariusz Ś. powiedział także, że ponownie o Jerzym U. usłyszał ok. roku temu. "Krystian Cz. powiedział, że zwrócił się do niego Jerzy U. i powiedział, że ma kontakty z prokuraturą i policją w tej sprawie; że jest świadkiem i składa zeznania obciążające oskarżanych. Powiedział, że za kwotę 3 mln zł jest gotowy te zeznania zmienić na korzystne. W domyśle 1 mln zł miał być dla pana prokuratora, 1 mln zł dla policjanta i 1 mln zł dla niego. I jak się zgodzimy, to on będzie zeznawał zupełnie inaczej niż teraz. Zapytałem Krystiana Cz. skąd to wie, powiedział że ma nagranie rozmowy z Jerzym U." - zeznał Mariusz Ś. Dodał, że wraz z Krystianem Cz. uznali, że należy tę sprawę zgłosić do prokuratury. "Mając obawy, że prokuratura w Krakowie nie zajmie się rzetelnie tą sprawą, postanowiliśmy wtedy też wydać oświadczenie dla mediów" - zaznaczył. Jarosław Ziętara urodził się w Bydgoszczy w 1968 roku. Był absolwentem poznańskiego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Pracował najpierw w radiu akademickim, później współpracował między innymi z "Gazetą Wyborczą", "Kurierem Codziennym", tygodnikiem "Wprost" i "Gazetą Poznańską". Ostatni raz Ziętarę widziano 1 września 1992 r. Rano wyszedł do pracy, ale nigdy nie dotarł do redakcji "Gazety Poznańskiej". W 1999 r. został uznany za zmarłego. Ciała dziennikarza do dziś nie odnaleziono