Sąd Okręgowy w Poznaniu kontynuował w piątek proces Mirosława R., ps. "Ryba", i Dariusza L., ps. "Lala", oskarżonych o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary. Według ustaleń prokuratury, oskarżeni, podając się za funkcjonariuszy policji, podstępnie doprowadzili do wejścia Ziętary do samochodu przypominającego radiowóz policyjny. Następnie przekazali go osobom, które dokonały jego zabójstwa, zniszczenia zwłok i ukrycia szczątków. W toku prowadzonego postępowania ustalono ponadto, że działali oni wspólnie z inną, nieżyjącą już osobą. Oskarżeni, obecnie 60-letni Mirosław R. i 50-letni Dariusz L., byli w pierwszej połowie lat 90. pracownikami poznańskiego holdingu Elektromis, którego działalnością interesował się Ziętara. Oskarżeni nie przyznają się do winy. "Baryła": Próbowano mnie wykorzystać W piątek przed sądem zeznania składał były poznański gangster odsiadujący obecnie wyrok dożywocia Maciej B., ps. "Baryła". Według prokuratury był on naocznym świadkiem podżegania do zabójstwa Ziętary. Zeznał, że był przy rozmowie, kiedy Aleksander Gawronik (zgadza się na publikację pełnych danych) polecił "zlikwidowanie dziennikarza". "Baryła" mówił śledczym, że widział m.in. elementy związane z przygotowaniem do porwania Ziętary, a także - powołując się na bezpośrednich świadków i sprawców - mówił o okolicznościach zabójstwa dziennikarza. W sądzie, w kwietniu 2016 r., odwołał jednak swoje zeznania, wskazując, że "wszystko co zeznawał przeciwko Gawronikowi, to konfabulacje instrukcyjne prokuratora". "Mnie zwerbowano, bym zeznawał o zabójstwach za akt łaski. Zostałem zwerbowany przez CBŚ i prokuratora Kosmatego. Obiecano mi akt łaski za zeznania przeciwko Gawronikowi i Świtalskiemu. Próbowano mnie wykorzystać. Każdy z wyrokiem, jaki ja otrzymałem, zgodziłby się na to. Byłem instruowany, co zeznawać. Uczyłem się na pamięć wszystkiego, co dotyczyło sprawy" - tłumaczył. W piątek w sądzie Maciej B. powiedział, że w trakcie rozprawy w kwietniu 2016 r. konfabulował, bo był "zbulwersowany", że nie otrzymał pomocy, jakiej oczekiwał od prokuratora. "Zadziałałem impulsywnie, pod wpływem emocji. (...) To co mówiłem w zeznaniach w prokuraturze, było prawdą. Konfabulowałem w sądzie. Nie przemyślałem wówczas tego, działem impulsywnie" - mówił. Świadek zmienił zdanie Maciej B. tłumaczył, że zmienił zdanie także dlatego, bo mimo że otrzymywał pogróżki, to ma "już dosyć wypisywania w mediach", że się boi. "Nie boję się tego, będę zeznawał. I będę mówił prawdę" - podkreślił. W zeznaniach Maciej B. mówił, że współpracował i przyjaźnił się z pracownikami Elektromisu. Miał także propozycję pracy w holdingu, ale jej nie podjął. Podkreślił, że przed zabójstwem Ziętary był u niego w mieszkaniu. Jak tłumaczył, "w mieszkaniu u Ziętary byliśmy z Lewandowskim, żeby zabrać filmy i go zastraszyć. Było to wiosną 1992 r. Pojechaliśmy tam na zlecenie senatora Gawronika. On wydał polecenia chłopakom z Elektromisu. Ja przyjaźniłem się z nimi, pracowałem dla nich i jeździłem z nimi. Szef wiedział, że dla nich pracuję. Szef, czyli Mariusz Świtalski". "Chodziło o to, żeby przestał się interesować firmą i interesami senatora Gawronika. Mieliśmy mu wytłumaczyć, żeby się odczepił. Wiedziałem, że Jarek robił zdjęcia pod firmą Elektromis. (...) Obserwowaliśmy Jarka jakieś dwa tygodnie. Tam był problem, bo w tej kamienicy schody skrzypiały bardzo mocno, a Jarek był czujny, bo był już wcześniej pobity. Nie wiedzieliśmy, czy miał telefon, mógł zadzwonić na policję" - mówił. "Filmy były w lodówce" Maciej B. opisał też, jak wtargnął do mieszkania Ziętary. "Jarek został chwycony na kanapie i przyduszony. Zaczęliśmy mu mówić, żeby się odczepił i przestał bruździć. Jego aparat był zniszczony, rozwalony. Przeszukaliśmy mieszkanie, znaleźliśmy filmy. Filmy były w lodówce, a za lodówką były małe pudełeczka, a w nich mikrofilmy. Ziętara mówił, że będzie problem, jak to weźmiemy. Mówił coś o UOP-ie, że to aparat i filmy z UOP-u. Nastraszyliśmy go, zabraliśmy te filmy i pojechaliśmy do firmy" - podkreślił świadek. Dodał, że "na tych mikrofilmach nic nie było widać, a na tych dużych filmach były jakieś magazyny, ale ja nie przywiązywałem do tego wagi, miałem 20 lat. Zrobiłem swoje, Lewandowski mi zapłacił i tyle" - zaznaczył. Świadek zeznał, że Ziętara miał bardzo dużą wiedzę o działalności holdingu Elektromis. "Jarek szantażował Elektromis i Gawronika, że jeśli mu nie zapłacą, to ujawni wszystko, czym się zajmowali". Jak tłumaczył świadek, "media są wielką bronią, wystarczy, że zaczną pisać o przemycie spirytusu i już służby odpowiednie będą się musiały tym zająć". Baryła zaznaczył, że Ziętara "posiadał wiedzę i materiały, dlatego byliśmy w tym mieszkaniu". Wskazał, że "treścią do szantażu były te filmy, jakie miał". Maciej B. powiedział, że mówił o tych kwestiach prokuratorowi w śledztwie, ale "on tego nie wpisał to protokołu". Brat dziennikarza zaprzecza Brat Jarosława Ziętary, Jacek, odnosząc się do kwestii rzekomego szantażu, podkreślił, że Jarek nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Maciej B. mówił w sądzie, że na przełomie maja i czerwca 1992 r. do siedziby firmy przyjechał Aleksander Gawronik. "Senator Gawronik przyjechał z dwoma Rosjanami, ładnie ubranymi, samochodem na rosyjskich numerach. Rozmawiali z boku, o Jarku. Gawronik doczepił się jakichś wywietrzników, czy nie ma podsłuchów. Wtedy właśnie była ta rozmowa, że trzeba uciszyć Jarka. Gawronik mówił na niego 'pismak' albo 'żydek'. Używane też było słowo 'szczurek', bo Jarek był bardzo szczupły" - powiedział. Maciej B. zeznał w sądzie, że wiedzę o tym, co stało się z Ziętarą, miał m.in. od Lewego. Według jego wiedzy "do porwania doszło rano. Widziałem radiowóz, który stał w hangarze. W porwaniu brał udział Dariusz L., Lewandowski, Kapelski i Mirosław R. Jechali w czwórkę, byli w mundurach. Pojechali do Ziętary, gdy wychodził rano do pracy. Tam było wszystko ustalone, znali rozkład dnia Jarka (...) po tym, jak już Jarka nie było, pojechali do 'Gazety Poznańskiej', chodziło chyba o pozabieranie rzeczy z jego biurka" - zaznaczył. "Zabrali go na Wołczyńską. Był tam podobno trzy dni. Nie wiem, kto go bił, ale Lewandowski mi powiedział, że był bity. (...) Potem Jarek był rozpuszczony w kwasie. Robili to ci Rosjanie. Niszczenie zwłok miało miejsce w Chybach" - mówił. Baryła powiedział, że poza samochodem przypominającym radiowóz policyjny, wie, gdzie w firmie ukrywane były fałszywe legitymacje policyjne. "Mundury widziałem obok szafek pancernych z bronią. Mundurów były dwa albo trzy komplety" - wskazał. Przesłuchanie będzie kontynuowane Maciej B. był jedynym świadkiem przesłuchiwanym w trakcie piątkowej rozprawy. Ze względu na obszerność materiałów z jego zeznań przesłuchanie Macieja B. będzie kontynuowane. Baryła był także świadkiem w toczącym się równolegle przed poznańskim sądem procesie byłego senatora Aleksandra Gawronika oskarżonego o nakłanianie ochroniarzy spółki Elektromis do porwania, pozbawienia wolności, a następnie zabójstwa reportera "Gazety Poznańskiej". Na ostatniej rozprawie przesłuchiwani byli biegli z dziedziny psychologii sądowej, którzy wydawali opinie dotyczące wiarygodności Macieja B. W ich opinii zeznania składane przez Baryłę w trakcie śledztwa "spełniały kryteria wiarygodności", ale wskazali jednocześnie, że świadek ten ma skłonności do manipulacji. Jarosław Ziętara urodził się w Bydgoszczy w 1968 r. Był absolwentem Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Pracował najpierw w radiu akademickim, później współpracował m.in. z "Gazetą Wyborczą", "Kurierem Codziennym", tygodnikiem "Wprost" i z "Gazetą Poznańską". Ostatni raz Ziętarę widziano 1 września 1992 r. Rano wyszedł do pracy, ale nigdy nie dotarł do redakcji "Gazety Poznańskiej". W 1999 r. Ziętara został uznany za zmarłego. Ciała dziennikarza do dziś nie odnaleziono.