Sekcja zwłok 2,5-letniej dziewczynki z okolic Skierniewic, która zmarła nie otrzymując na czas pomocy lekarskiej, nie wyjaśniła na razie przyczyny zgonu dziecka. Prokuratura przesłuchała m.in. rodziców dziecka, lekarzy i dyspozytora pogotowia. Dodał, że konieczne będzie przeprowadzenie badań histopatologicznych, zlecone zostaną także badania toksykologiczne. Według prokuratury na określenie przyczyn zgonu dziecka trzeba będzie poczekać jeszcze nawet kilka tygodni. Prokuratura zamierza zabezpieczyć dalszą dokumentację medyczną i chce odtworzyć treść rozmów prowadzonych między pracownikami stacji pogotowia po zgłoszeniu. W poniedziałek w prokuraturze przesłuchano w tej sprawie osiem osób. Wśród nich byli m.in. rodzice dziewczynki, szef prywatnej placówki, która świadczy w Skierniewicach nocną i świąteczną pomoc medyczną, lekarz, który pełnił dyżur krytycznej nocy oraz drugi lekarz, który wcześniej udzielał pomocy dziecku. "Dyspozytor postąpił prawidłowo" Przesłuchano także trzy osoby z Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego (WSRM) w Łodzi, w tym zastępcę dyrektora oraz dyspozytora, który nie wysłał karetki po pierwszej rozmowie z matką dziecka. Według prokuratury lekarz, który krytycznej nocy pełnił dyżur w punkcie nocnej i świątecznej pomocy, uchylił się od odpowiedzi na pytania, dotyczące szczegółów rozmowy z matką dziecka i zaleceń, jakie przekazał. "Potwierdził jedynie, że pełnił dyżur krytycznej nocy i rozmawiał z matką" - mówił Kopania. Przyznał, że w przypadku przesłuchania przedstawicieli WSRM w Łodzi "są pewne rozbieżności", ale co do zasady wynika z nich, że dyspozytor postąpił prawidłowo, czego poparciem mają być - w ich ocenie - wytyczne NFZ. Skierniewicka prokuratura od piątku prowadzi śledztwo ws. nieumyślnego spowodowania śmierci 2,5-letniej dziewczynki, która tydzień temu trafiła w stanie krytycznym do szpitala im. Marii Konopnickiej w Łodzi; karetka pogotowia do dziecka przyjechała dopiero za drugim razem. Wcześniej przyjazdu odmówił też lekarz nocnej i świątecznej pomocy. Według lekarzy z łódzkiego szpitala, gdyby dziecko trafiło wcześniej do szpitala, byłyby zdecydowanie większe szanse na uratowanie go. W śledztwie zabezpieczono m.in. treść dwóch rozmów prowadzonych przez matkę dziecka z WSRM w Łodzi. Według prokuratury z pierwszej rozmowy przeprowadzonej w poprzednią niedzielę ok. godz. 22 wynika, że matka szczegółowo informowała dyspozytora o stanie dziecka. Mówiła m.in., że dziewczynka od poprzedniego dnia gorączkuje (w trakcie rozmowy miała 39 st. C, wcześniej temperatura dochodziła do 42 st. C), a od trzech godzin ma biegunkę, dreszcze i drgawki. Kobieta podała też informację, że dziecko jest pod opieką neurologa. W odpowiedzi dyspozytor - według prokuratury - podał matce dziecka telefon do poradni świadczącej nocną i świąteczną pomoc medyczną w Skierniewicach z informacją, że jak tam zadzwoni, to do dziecka przyjedzie lekarz. Z ustaleń prokuratury wynika, że kobieta skontaktowała się z lekarzem nocnej pomocy i - jak wynika z jej zeznań - przekazała mu informacje zbliżone do udzielonych pogotowiu. Lekarz zalecił leczenie objawowe dziecka i ponowny kontakt z placówką, gdyby stan zdrowia się pogorszył, bądź skontaktowanie się z pogotowiem ratunkowym. Matka dziecka ponownie zadzwoniła na pogotowie po godz. 2.30 w nocy. Początkowo wysłana została karetka podstawowa. Z dokumentacji wynika, że pierwszy zespół przygotował dziecko do transportu, ale w tym czasie u dziewczynki nastąpiła niewydolność oddechowa. Wezwano karetkę specjalistyczną ze Skierniewic, która przewiozła dziecko do szpitala w Łodzi. Dziecko zostało przyjęte do szpitala o godz. 5.30. Zdecydowano o przewiezieniu dziewczynki do placówki w Łodzi, ponieważ znajduje się w niej odział intensywnej opieki medycznej, którego nie ma - jak wynika z zeznań - w szpitalu w Skierniewicach. W międzyczasie łódzkie pogotowie sprawdzało, czy można dziecko przetransportować śmigłowcem Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, ale otrzymało negatywną odpowiedź. Przewiezione w stanie krytycznym dziecko zmarło w ub. środę. Rodzice w swoich zeznaniach opisali także niedzielną wizytę w poradni świadczącej nocną i świąteczną pomoc medyczną. Rodzice zeznali, że opisali lekarzowi, iż dziecko ma drgawki, że przeszło diagnostykę w tym zakresie. Twierdzą, że lekarz rozpoznał jedynie przeziębienie i nie zapoznawał się z dokumentacją medyczną, nie widział podstaw do hospitalizacji. Dziecko chorowało od końca stycznia i przyjmowało antybiotyki. "Okazuje się, że prokuratura musi przeanalizować sposób leczenia dziecka począwszy od końca stycznia" - zaznaczył Kopania. We wtorek prokuratura planuje przesłuchać m.in. dyrektora szpitala w Skierniewicach, ordynatora oddziału dziecięcego i kolejnych przedstawicieli spółki świadczącej nocną i świąteczną pomoc w Skierniewicach. Prokuratura nie zabezpieczyła rozmów z poradnią w Skierniewicach, gdyż nie są one rejestrowane; podczas przeszukania zabezpieczono dokumenty związane z tą sprawą. "Postępowanie wewnętrzne nie wykazało złamania prawa" Jak poinformowała PAP rzeczniczka WSRM Danuta Szymczykiewicz, postępowanie wewnętrzne przeprowadzone przez dyrektora stacji nie wykazało złamania czy naruszenia prawa i procedur przez dyspozytora, który nie wysłał karetki. "Z postępowania wewnętrznego - na bazie dokumentów, przeprowadzonych rozmów - wynika, że przez dyspozytora nie były złamane żadne procedury ani prawo - ani Ustawa o ratownictwie medycznym, ani procedury określające jego zakres uprawnień i możliwości działania" - powiedziała PAP Szymczykiewicz. Przyznała, że ta ocena nie musi być jednak zgodna z ustaleniami prokuratury. "Czekamy na wyniki prokuratorskiego postępowania" - dodała. Nieoficjalnie niektórzy pracownicy pogotowia przyznają, że dyspozytor mógł w tym przypadku jednak zrobić więcej. Szymczykiewicz poinformowała, że łódzkie pogotowie, aby szybciej przetransportować chorą dziewczynkę, próbowało zorganizować jej transport śmigłowcem Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Niestety w Łodzi nikt nie pełni w nocy dyżuru, bowiem śmigłowce latają tu tylko do zmierzchu. W warszawskiej bazie LPR przedstawiciele stacji usłyszeli, że na lot nie pozwalają warunki pogodowe. Rzeczniczka LPR Justyna Sochacka przyznała, że baza w Warszawie dyżuruje całą dobę, ale w nocy z 25 na 26 lutego, czyli krytycznej nocy, warunki atmosferyczne nie pozwalały na wylot śmigłowca z bazy. "Nie było minimów pogodowych do tego, żeby śmigłowiec mógł bezpiecznie wykonać operację lotniczą" - wyjaśniła. Przyznała, że część baz LPR pracuje całą dobę, ale jeszcze nie wszystkie. "Nie jesteśmy w stanie od razu, wraz z wdrożeniem nowych śmigłowców, wszędzie wprowadzić dyżury całodobowe. To musi potrwać, to są przygotowania zarówno naszych ludzi, strażaków, dyspozytorów medycznych jak i stworzenie w gminach miejsc, na których śmigłowce mogłyby lądować" - dodała. Kontrolę po śmierci dziewczynki zleciło Ministerstwo Zdrowia, a rzeczniczka praw pacjenta wszczęła postępowanie wyjaśniające. Informacje o zachowaniu lekarzy wywołały ostrą reakcję Jerzego Owsiaka, który oświadczył, że w sytuacji, gdy dzieci w Polsce nie otrzymują właściwej pomocy, Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy może wycofać się ze wspierania polskiej pediatrii.