W czwartek po godz. 10 rozpoczęła się rozprawa komisji weryfikacyjnej na zasadach ogólnych dot. zwrotu nieruchomości przy ul. Marymonckiej 49. Na rozprawę wezwani zostali m.in. beneficjenci decyzji zwrotowej oraz były radny PiS Edmund Świderski, który w 2004 r., kiedy dzielnica Bielany wydała nieruchomość spadkobiercom, był zastępcą dyrektora Zarządu Budynków Komunalnych. Maria Szajer podczas swojego swobodnego wystąpienia opowiadała o historii nieruchomości przy ul. Marymonckiej 49. Mówiła, że kamienica należała do jej babci Marii Morzyckiej, która otrzymała ją od swojej matki. Jak dodała, babcia zginęła pod koniec powstania warszawskiego rozstrzelana przez Niemców, a nieruchomość odziedziczył dziadek oraz prababka [Marii Szajer]. Po wojnie kamienica została odremontowana przez właścicieli, ale odebrano im ją dekretem Bieruta. Potem rodzina Morzyckich starała się odzyskać nieruchomość pod koniec lat 40., ale bezskutecznie. Kamienicę próbowała odzyskać w latach 90. matka świadek i brat matki. Zarząd nad kamienicą został przywrócony rodzinie świadka w 2004 r. Szajer wyraziła rozczarowanie i oburzenie tym, że w kontekście kamienicy była nazywana w mediach m.in. "czyścicielką kamienic", "częścią mafii" czy "złodziejem". Przewodniczący komisji Patryk Jaki pytał Szajer, czy podejmowała działania polegające na tym, żeby osoby, które zamieszkują kamienicę, wyprowadziły się z niej. Świadek stanowczo temu zaprzeczyła. "Podeszliśmy do całej sprawy w taki sposób, że chcemy być dobrymi gospodarzami i zarządcami. Jedynym wyjątkiem była sprawa o eksmisje z lokalu nr 19 przeprowadzana jeszcze za czasów, kiedy mój wujek Bolesław Morzycki się tym zajmował" - mówił. Jak dodała, eksmisja dotyczyła lokalu, gdzie mieszkańcy nie mieli umowy najmu z miastem i nie płacili za najem. Jaki przywołał, że w kamienicy działa grupa mieszkańców zajmująca się niewłaściwym zarządem kamienicą. Świadek przyznała, że to jest grupa, która od paru lat prowadzi "walkę" przeciwko spadkobiercom. Jak mówiła, prawnik wynajęty przez lokatorów blokował odzyskanie kamienicy. Powiedziała również, że z zebrania został wyrzucony wujek świadka. "Od tej pory najemcy komunalni, pod przewodnictwem rodziny Olewińskich, przejęli zarządzanie. Stworzyli np. zarząd wspólnoty mieszkaniowej bez zawiadamiana nas o zebraniu, kompletnie nas wykluczając" - mówiła Szajer. "Jak do tej kamienicy się udaję, to jestem przygotowana na wszystko. Bardzo często policja była wzywana, że złodzieje weszli do kamienicy. Odcinano nam domofony" - zeznawała. Jaki dopytywał, czy te sprawy, o których świadek wspominała, były rozstrzygane przez sąd. Szajer mówiła, ze zarząd ustalony przez wspólnotę został uznany przez sąd za nieistniejący. Świadek zeznawała, że w wielu sprawach spadkobiercy nie chodzili do sądu. "W tej rozpaczy napisaliśmy zawiadomienie o nękaniu bezustannym, ale przedyskutowaliśmy to między sobą i doszliśmy do wniosku, że to jest tylko zaognianie sprawy, a my chcemy ją łagodzić" - mówiła. Na pytanie przewodniczącego, dlaczego mieszkańcy walczyli ze świadkiem, odpowiedziała, że "ze strachu przed niewiadomym". "Nieszczęściem jest to, że mieszka tam rodzina państwa Olewińskich. Pani Olewińska jest osobą, która tworzy szereg plotek, pomówień" - mówiła. Podczas rozprawy Jaki przytoczył również doniesienia medialne wygłaszane przez kandydata komitetu Wygra Warszawa Jana Śpiewaka dot. tego, że żona radnego PiS Edmunda Świderskiego zarządza nieruchomością w ramach swojej firmy Zest. W tym kontekście zapytał Szajer, jak to się stało, że ta firma została wybrana na zarządcę. Świadek powiedziała, że firma pojawiła się w 2007 r. na Marymonckiej. "Danuta Olewińska znalazła firmę Zest i przyprowadziła ją jako kandydata, a myśmy się tylko na to zgodzili, nie mając pojęcia, że mąż pani Świderskiej jest czy był radnym z ramienia jakiejkolwiek partii" - mówiła. Szajer podkreśliła, że nie było żadnego układu między spadkobiercami a Świderskim. "Nie spodziewałam się takich komplikacji" Wiceprzewodniczący komisji Sebastian Kaleta zwracał uwagę, że od 2004 r. nie zostało zakończone postępowanie dekretowe w sprawie nieruchomości przy ul. Marymonckiej 49. Wtedy też nastąpiło przekazanie nieruchomości w zarząd spadkobiercom przez urząd dzielnicy, ale nie została wydana decyzja reprywatyzacja. Kaleta pytał świadek, czy prawdą jest, że w 2004 r. spadkobiercy oczekiwali nie tylko przekazania samego budynku, tylko wydania decyzji reprywatyzacyjnej i zawarcia umowy o użytkowaniu wieczystym. "Tak, bo chcieliśmy odebrać administrację w momencie, kiedy zostanie zakończony proces, już z ostateczną pieczątką, odzyskiwania własności. Wiedzieliśmy, że administrowanie, kiedy nie ma wpisu w księgach wieczystych, może prowadzić do jakiś komplikacji, chociaż nigdy w życiu nie spodziewaliśmy się, że będą tak wielkie, że po 14 latach, my czujemy się osobami oskarżonymi" - powiedziała Szajer. Świadek podkreślała, że chciała utworzenia wspólnego zarządu wspólnoty mieszkaniowej ze współwłaścicielami, ale - jak stwierdziła - lokatorzy utworzyli swój zarząd bez współwłaścicieli. Następnie Szajer mówiła o konflikcie między spadkobiercami właścicieli budynku i częścią lokatorów, wskazywała, że spadkobiercy czuli się gnębieni i ignorowani; mówiła o zamieszaniu związanym z płaceniem czynszów. Stwierdziła, że w 2016 r. na strychu kamienicy był pożar, a ona wciąż nie zna jego przyczyn. Kaleta ocenił, że spór między spadkobiercami i lokatorami "wynika niestety z tego, że przez kilkanaście lat miasto nie jest w stanie wydać decyzji reprywatyzacyjnej". "I twierdzenie przez miasto, że nie może tego wydać z powodu braku komunalizacji - jestem w stanie na wielu przykładach (...) powiedzieć, że nigdy w tych sprawach, które komisja badała, miasto nie uzależniało zakończenia sprawy reprywatyzacyjnej od wcześniej dokonanej komunalizacji. W wielu sprawach był to element decyzji reprywatyzacyjnej" - powiedział Kaleta. Następnie pytania zadawał m.in. Robert Kropiwnicki (PO). Pytał świadka, czy czuje się właścicielem części mieszkań w nieruchomości przy ul. Marymonckiej 49. Szajer odpowiedziała, że czuje się współwłaścicielem tych lokali, które nie zostały wykupione przed przekazaniem nieruchomości w 2004 r. Dodała, że lokatorzy tych mieszkań płacą czynsz na konto nowego zarządy - Aredny. Świadek powiedziała, że spadkobiercy domagali się, aby lokatorzy to im płacili czynsze i były prowadzone postępowania o zapłatę i wezwania do ugody. Poseł PO dopytywał, komu sądy przyznawały rację. Szajer powiedziała, że spadkobiercy przegrali sprawę z jedną z mieszkanek "panią Olewińską". "Ale w uzasadnieniu tej sprawy sąd napisał, że wyrok wydaje, dlatego, że nie zdołaliśmy udowodnić, dlaczego jest to taka suma (czynszu), a nie inna. A po tym jest bardzo długi akapit o tym, że co do naszej legitymacja do pobierania opłat nie budzi żadnych wątpliwości" - powiedziała Szajer. Pytana, czy od 2004 r. ma jakieś dochody z nieruchomości przy Marymonckiej, odparła, że "jeśli chodzi o lokale zajmowane przez byłych najemców komunalnych to nie ma żadnych dochodów". Doprecyzowała też, że w całym budynku osiem lokali jest wykupionych, a dziewięć - nie. Świadek: Prosiliśmy prezydent stolicy o spotkanie Prosiliśmy prezydent stolicy o spotkanie, ale do spotkania nie doszło - mówiła w czwartek lokatorka kamienicy przy ul. Marymonckiej 49 Danuta Olewińska podczas rozprawy komisji weryfikacyjnej. Świadek mówiła, że w kamienicy dochodziło również do "czyszczenia kamienic". Lokatorka kamienicy przy ul. Marymonckiej 49 Danuta Olewińska, choć nie była wzywana, to pojawiła się w czwartek na sali posiedzeń komisji weryfikacyjnej w Prokuraturze Krajowej. W związku z tym, że jej nazwisko przewijało się wielokrotnie w zeznaniach pierwszej świadek - spadkobierczyni kamienicy Marii Szajer, komisja postanowiła ją przesłuchać. Podczas zeznań świadek mówiła, że o zwrocie nieruchomości dowiedzieli się w 2004 r. Jak mówiła, jeden z urzędników przekonywał mieszkańców, że spadkobiercy, którym nieruchomość została zwrócona "nigdy nie będą właścicielami, bo nie posiadają żadnej dokumentacji". Jak mówiła, lokatorki z kamienicy, które miały po ok. 90 lat twierdziły, że w kamienicy "nie było żadnego właściciela". Olewińska mówiła również, że od spadkobierców otrzymała pismo z nakazem zapłaty 20 tys. zł z tytułu bezumownego korzystania z lokalu. Dotyczyło to - jak zeznała - ostatnich trzech lat. Świadek zarzucała spadkobiercom, że nie wpłacali nigdy pieniędzy na konto wspólnoty mieszkaniowej. Mówiła także, że to mieszkańcy całkowicie zarządzają nieruchomością na podstawie aktu notarialnego. W tym kontekście członek komisji Łukasz Kondratko pytał, na jakiej podstawie prawnej mieszkańcy sprawują zarząd, skoro - jak mówił - ws. nieruchomości nie jest rozstrzygnięta kwestia dekretowa. Olewińska odpowiedziała na to, że "trudno jest jej to określić". "Według naszej wiedzy, ci państwo nie są właścicielami" - stwierdziła. Olewińska zeznała, że zwrot nieruchomości spadkobiercom w 2004 r. lokatorzy odebrali, jako "akt porzucenia nieruchomości" przez gminę. W tym momencie przerwał jej wystąpienie Jaki mówiąc, że był to akt przekazania, a nie porzucenie. "Czym innym jest przekazanie nieruchomości w zarządzanie, a czym innym jest, to co świadek kolokwialnie nazywa porzuceniem. Coś takiego nie miało miejsca" - powiedział. Kondratko pytał także świadek, czy mieszkańcy kontaktowali się z urzędnikami ws. zwrotu nieruchomości. "Jedno pismo, w którym wystąpiliśmy o spotkanie, to było do pani prezydent (stolicy, Hanny Gronkiewicz-Waltz - PAP), które nie doszło nigdy do skutku" - mówiła. "Myśmy prosili o spotkanie, żeby się spotkać, żeby tę sprawę wyjaśnić" - dodała. Przyznała, że było to ok. 2007, 2008 r. Jak mówiła, mieszkańcy otrzymali od miasta pismo, że nieruchomość została wydana zgodnie z prawem. Lokatorka mówiła także, że kamienicą zarządzała najpierw firma Posesor, której 10 proc. udziałów miał b. burmistrz Bielan Zbigniew Dubiel (PO). Potem wspólnota mieszkaniowa zdecydowała się wybrać firmę Zest, w której zarządzie zasiada żona radnego PiS Edmunda Świderskiego. "To była moja propozycja" - mówiła. Jaki pytał, czy zdaniem świadek, w kamienicy doszło do zdarzeń, które można nazwać "czyszczeniem kamienic". Olewińska powiedziała: "oczywiście, że tak". Jako przykład podała m.in. eksmisję lokatorki z mieszkania pod nr 21, która została eksmitowana wraz z dzieckiem. Jak mówiła, lokatorka mieszkała przy Marymonckiej 49 od trzeciego pokolenia, ale nie miała podpisanej umowy najmu, bo była nieletnia. Świderski: Właściciele nie chcieli przejąć budynku Świderski nie skorzystał z prawa do wygłoszenie swobodnego oświadczenia, więc pytania zaczął zadawać wiceprzewodniczący komisji Sebastian Kaleta, który chciał wiedzieć, w jakich latach świadek pracował w Zarządzie Budynków Komunalnych na Bielanach. Świderski odpowiedział, że pracował tam od 1996 r., a od 2003 r. kierował tym zarządem do 2006 r., kiedy przeszedł na bezpłatny urlop w związku z objęciem mandatu radnego m.st. Warszawy. Kaleta pytał świadka, czy pamięta sprawę Marymonckiej 49. "Ten budynek w sposób szczególny zapamiętałem, dlatego, że prawowici właściciele, którzy nigdy nie utracili swojej własności budynkowej, taką wiedze nabyłem jako dyrektor, po prostu nie chcieli tego budynku przejąć" - powiedział Świderski. Kaleta dopytywał dlaczego, ZBK Bielany zdecydowało się jednak przekazać spadkobiercom nieruchomość przy ul. Marymonckiej 49. "Wszystkie postępowania administracyjne tego typu były prowadzone w jednostkach poza takimi, jak Zarząd Budynków Komunalnych. Informacja o tym, że w stosunku do jakiejś nieruchomości prowadzone jest postępowanie (...) dostawaliśmy albo w Wydziału Zasobów Lokalowych dzielnicy albo bezpośrednio od zarządu" - tłumaczył Świderski. Kaleta przytoczył fragment pisma, które Świderski wysłał do ówczesnego Biura Gospodarki Nieruchomościami. W piśmie tym - jak mówił Kaleta - świadek prosi o "decyzję ws. przekazania budynku spadkobiercom byłych właścicieli". Świderski nie pamiętał dokładnej odpowiedzi BGN, ale "zapewne" była podana linia spadkowa oraz, że nieruchomość nigdy nie przestała być własnością dawnych właścicieli. Kaleta zauważył, że BGN nie widziało przeciwwskazań do przekazania budynku, ale nie było też bezpośredniego polecenia wydania nieruchomości. Dopytywał więc, kto ostatecznie podjął decyzję, że budynek zostanie przekazany. "Personalnie nie mogę wskazać, ale ta decyzja zapadła w dzielnicy, czyli albo zarząd dzielnicy bądź w wydziale spraw lokalowych" - odpowiedział Świderski. W toku dalszych zeznań Świderski powiedział, że były trzy prywatne spółki, które powstały w 2001 r. w celu zarządzania nieruchomościami na Bielanach. Spółki te - jak tłumaczył Świderski - składały się z ludzi, którzy wcześniej pracowali w urzędach. Świadek: Decyzję wydały władze dzielnicy Świderski przyznał, że o samej sprawie Marymonckiej dowiedział się "nie tak dawno temu". Pytany przez przewodniczącego komisji Patryka Jakiego, czy nie wiedział, że jego żona zarządza nieruchomością przy ul. Marymonckiej i czy dowiedział się o tym dopiero teraz, Świderski potwierdził, że tak. "Nie interesowałem się sprawami spółki" - zapewnił. "Jedno to jest to, jakimi nieruchomościami zarządza podmiot, w którym pracuje moja małżonka, a moją działalnością jako radnego" - mówił Świderski. Szef komisji pytał, dlaczego świadek przekazał pocztą decyzję o przekazaniu nieruchomości przy ul. Marymonckiej w 2004 r., pomimo, że właściciele nie chcieli tak rozwiązać tej sprawy. Świderski odpowiedział, że zapadła decyzja o takim kierunku rozstrzygnięcia. "Rozumiem, że to wynikało z przekazanego dokumentu o wypowiedzeniu zarządzania tą nieruchomością przez Zarząd Budynków Komunalnych" - mówił. "Ja tej decyzji nie podejmowałem. Ja byłem jako dyrektor zobowiązany do tego, żeby realizować to, czego ode mnie władze dzielnicy oczekiwały i z drugiej strony, mając świadomość, że jeżeli jest to nieruchomość, którą będę zarządzał, a nie stanowi ona własności m. st. Warszawy, to też będę ponosił odpowiedzialność za naruszenie ustawy o finansach publicznych. Ja jako dyrektor i obecni dyrektorzy Zakładów Gospodarowania Nieruchomościami nie mają takich możliwości, żeby odmówić" - przekonywał Świderski. Dopytywany, kto kazał mu wydać nieruchomość, odpowiedział, że "taka decyzja zapadła w dzielnicy". "Albo zarząd albo wydział zasobów lokalowych" - dodał. "Zarząd Budynków Komunalnych nie robił tych działań z własnej inicjatywy. To nie było możliwe" - mówił. Świderski stwierdził, że nie może wskazać personalnie kto zdecydował o zwrocie Marymonckiej, bo nie wie. Dodał, że osobiście nie rozmawiał ze spadkobiercami na temat tego, co zamierzają zrobić z mieszkańcami po przejęciu nieruchomości. Świadek: Prywatne firmy profesjonalizowały zarząd nieruchomościami Wiceprzewodniczący komisji Bartłomiej Opaliński (PSL) wrócił do tematu spółek, które zajmowały się na Bielanach zarządem nieruchomościami. Jak mówił Świderski w 2001 r. były trzy prywatne spółki: Posesor, w którym udziały miał m.in. b. burmistrz Bielan Zbigniew Dubiel (PO), Zest, którą zarządzała żona Świderskiego oraz firma Kora, gdzie - według wiedzy świadka - we władzach nie zasiadali politycy. Spółki te - jak tłumaczył Świderski - składały się z ludzi, którzy wcześniej pracowali w urzędach. Opaliński pytał, czy te spółki współpracowały ze sobą. Świderski odpowiedział, że "raczej nie". Świadek przypomniał, że w tamtym czasie nie było konkurencji na rynku. Nie było firm, które mogłyby zarządzać nieruchomościami spełniając wszystkie wymogi. Jak mówił, przejęcie w zarząd nieruchomości przez spółki prywatne miało sprofesjonalizować gospodarowanie nieruchomościami. Przewodniczący komisji Patryk Jaki zapytał w tym kontekście, czy gminne instytucje były nieprofesjonale w zarządzaniu, świadek potwierdził. Mówił, że Zarząd Budynków Komunalnych nie mógł podjąć szeregu działań co do wspólnot, np. wyodrębniać im rachunków. Jaki pytał, czy w innych dzielnicach dochodziło do sytuacji, gdy osoby zaangażowane politycznie tworzyły spółki, które potem przejęły zarządzanie jakąś częścią funkcjonowania miasta. "Nie znam takich przypadków, natomiast w Warszawie wiem, że zwalniani pracownicy po przekształceniu Zarządu Budynków Komunalnych w Zakłady Gospodarowania Nieruchomościami zakładali takie firmy i przejmowały zarządzanie budynkami" - mówił. Opaliński pytał, czy nie ma konfliktu interesu w przejściu z jednostek samorządowych zajmujących się nieruchomościami do firm, które mają ten sam zakres działania. Świderski przypomniał, że ZBK nie mógł działać tak, aby każdą wspólnotę mieszkaniową traktować jako osobną jednostkę. Dodał, że dzięki temu, że dziś wspólnoty mogą zaciągać kredyty, to budynki są wyremontowane. Jaki dopytał, czy zdaniem Świderskiego, samorząd nie może remontować budynków komunalnych. Świadek odpowiedział: "Własność jest prywatna, jeżeli ona jest i tam znajduje się również własność miejska, nie powinna być zarządzana przez jednostki miejskie". Przewodniczący komisji mówił, że przecież samorząd inwestuje w kamienice. "To nie jest prawdziwa historia, którą świadek nam próbuje dzisiaj opowiedzieć" - powiedział szef komisji. Dodał, że miasto może założyć samo spółkę, która może zarządzać nieruchomościami. Opaliński nazwał całą sytuację z oddawaniem zarządu przez dzielnicę prywatnym firmom "kuriozum".