Rzeczniczka prasowa Prokuratury Krajowej prok. Ewa Bialik zaznaczyła, że postępowanie wszczęto w wyniku kontroli przeprowadzonej w ubiegłym roku przez Prokuraturę Krajową. "Badając akta śledztwa, które trwa od 2014 roku, Prokuratura Krajowa stwierdziła niezasadną zwłokę w prowadzeniu postępowania i w zbieraniu dowodów. Prowadzący śledztwo nie przeprowadzili wielu ważnych czynności dowodowych, na które wielokrotnie wskazywali im zwierzchnicy" - dodała Bialik. Jednym z zarzutów PK wobec prowadzących śledztwo - jak dodała rzeczniczka - jest to, że nie zlecili oni grafologowi porównania próbek pisma posła Andruszkiewicza, którymi prokuratura dysponuje, ze sfałszowanymi podpisami na listach wyborczych. Zdaniem PK, takie badanie pomogłoby ustalić, czy Andruszkiewicz mógł dopuścić się fałszerstw. "W konkluzji kontroli Prokuratura Krajowa uznała, że śledztwo było prowadzone nieudolnie, opieszale, bez koncepcji oraz z oczywistym naruszeniem zasad koncentracji materiału dowodowego i ekonomiki procesowej. Na przyspieszenie śledztwa nie wpływały kolejne interwencji prokuratur wyższego szczebla - Regionalnej i Krajowej" - dodała Bialik. TVN: Przed wyborami odebrano śledczym akta W sobotę "Superwizjer" TVN24 wyemitował reportaż dotyczący śledztwa w sprawie fałszowana podpisów pod poparciem kandydatów Młodzieży Wszechpolskiej (startowali z Komitetu Wyborczego Wyborców Ruch Narodowy) przed wyborami samorządowymi w 2014 roku. Wówczas prezesem tej organizacji był Adam Andruszkiewicz; obecny wiceminister cyfryzacji. Według autorów reportażu "Superwizjera", z dokumentów prokuratury do których udało im się dotrzeć wynika, że kiedy jesienią ubiegłego roku śledczy chcieli wezwać Andruszkiewicza i przeszukać jego biuro, odebrano im akta sprawy. "Prokuratorzy dostali pismo od Elżbiety Pieniążek (szefowej Prokuratury Regionalnej w Białymstoku - PAP), by przesłuchać w charakterze świadka Adama Andruszkiewicza; zgodzili się to zrobić, ale tylko by pobrać jego pismo. Zdecydowali jednak, by w tym samym czasie zrobić u posła przeszukanie. Kiedy Pieniążek się o tym dowiedziała, zabrała prowadzącym akta i wysłała do Warszawy; w związku z tym przeszukania i przesłuchanie odwołano" - podano w reportażu. "Zbliżały się wybory samorządowe, a przesłuchanie u posła zrobiłoby dużo szumu, dlatego zabrano im (prokuratorom prowadzącym śledztwo - PAP) akta. Dostali je z powrotem miesiąc po wyborach, kiedy wszystko się uspokoiło. Przy tym dostali ocenę, że ogólnie to pracują za wolno" - powiedział cytowany w reportażu informator. Sam Andruszkiewicz, pytany o sprawę przez dziennikarzy "Superwizjera", zaprzeczył, jakoby dochodziło do fałszowania podpisów.