Obie kancelarie wysłały oficjalne pisma tego samego dnia - 3 października - mniej więcej o tej samej porze. Z porównania dokumentów, do których dotarł "Dziennik", wynika jednak jasno, że szybszy był premier. O 9:54 z departamentu spraw zagranicznych kancelarii premiera do jej szefa przychodzi faks z prośbą o zarezerwowanie samolotu do Brukseli na 15 i 16 października. Mijają dokładnie 23 minuty. Wtedy faks w kancelarii premiera dzwoni drugi raz. Tym razem przychodzi list z Pałacu Prezydenckiego... Pierwszy korespondencję ujawnił pałac prezydencki. Fakt, że już 3 października rezerwowano samolot dla prezydenta miał dowodzić, że w tym sporze rację miał prezydent. Bo jeszcze w sobotę wicepremier Schetyna przekonywał, że żadnej korespondencji nie było. - Jeżeli byłaby sugestia, pismo, rozmowa, że ten samolot powinien wrócić, nie byłoby z tym problemów - mówił na antenie RMF FM wicepremier. Z ujawnionych pism wyłania się jednak następujący przebieg wypadków: Kancelaria Premiera zamawia samolot do Brukseli 3 października. Chwilę później analogicznie postępuje Kancelaria Prezydenta, po czym uznaje, że sprawa jest załatwiona. Z drugiej strony nie ma żadnych odpowiedzi ani żadnych sugestii, iż samolotu mogłoby nie być, choćby ze względu na chorobę pilota. Na dwa dni przed wylotem szef pułku informuje obie strony, że ma kłopot, bo samolot jest tylko jeden. Pismo ministra Tomasza Arabskiego nie pozostawia żadnych złudzeń. Szef Kancelarii Premiera wydaje polecenie, iż Tupolew ma pozostać do wyłącznej dyspozycji premiera; ma stać niewykorzystany w Brukseli przez trzy dni. To trochę dziwne, ponieważ do tej pory zwykle samoloty wracały do Warszawy. Kancelaria Prezydenta podejmuje jeszcze jedną próbę. 15 października, czyli w dniu rozpoczęcia szczytu, rano wysyła prośbę o dwie małe maszyny JAK 40. W odpowiedzi z Kancelarii Premiera przychodzi faks i informacja, że "delegacja w składzie określonym przez premiera udała się już do Brukseli, w związku z powyższym wniosek uważam za bezzasadny".