- Miliardów, wcale się nie przejęzyczyłem. Nawet w RPA powstał związek zawodowy o nazwie "Solidarność", a Lech Wałęsa znany był też w Chinach - wyjaśnił Eisler, który był uczestnikiem międzynarodowej konferencji pod hasłem "Europejski wymiar doświadczenia Solidarności: Dlaczego współczesnej Europie potrzebne jest Europejskie Centrum Solidarności", zorganizowanej przez Urząd Miejski w Gdańsku. Zdaniem historyka, fenomen "Solidarności" polegał na tym, że była to organizacja stanowiąca syntezę wielu idei i światopoglądów. - Innymi słowy, dla każdego coś miłego. Zachodnioeuropejskiej lewicy imponowało to, że "Solidarność" była wielkim ruchem wolnościowym w dyktatorskim państwie, szerzącym hasła sprawiedliwości społecznej. Dla ludzi prawicy na Zachodzie "Solidarność" budziła natomiast podziw za jej przywiązanie do konserwatywnych wartości, rodziny i patriotyzmu - powiedział Eisler. Eisler dodał, że mieszkańcom Europy Zachodniej trudno było np. pojąć, że polscy górnicy manifestowali o podwyżki dla nauczycieli i pielęgniarek, gdyż przedstawicielom tych zawodów trudno było strajkować. - Dzięki temu odkryto pierwotny sens słowa solidarność, nadano mu nowy sens - podkreślił. Jak powiedział dziennikarz Radia France Inter Bernard Guetta, gdy generał Wojciech Jaruzelski wprowadził stan wojenny, to "system komunistyczny na całej planecie popełnił samobójstwo". - 99 procent opinii światowej była wówczas przeciwko ZSRR i systemowi sowieckiemu i niewątpliwie taki klimat pomógł później prezydentowi USA Ronaldowi Reaganowi wygrać wyścig zbrojeń - powiedział Guetta, który w latach 80. był korespondentem "Le Monde" w Polsce. Guetta wspominał, jak w swoich ówczesnych relacjach do Francji podkreślał, iż Polacy nie przestraszą się stanu wojennego i nie dadzą się tak "sterroryzować przemocą, jak Czesi w 1968 r. lub kupić - jak Węgrzy po 1956 r. po zapełnieniu półek w sklepach".