W ostatnich dwóch tygodniach doszło dwukrotnie do zakłócenia wykładów na uczelniach. We wtorek (19 lutego) grupa ok. 50 zamaskowanych osób wtargnęła do auli Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie miał się odbyć wykład prof. Magdaleny Środy. Podobny incydent miał miejsce w sobotę (23 lutego) w Wyższej Szkole Nauk Społecznych i Technicznych w Radomiu, kiedy grupa młodych ludzi próbowała zakłócić wykład redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej" Adama Michnika. Padały hasła: "Precz z komuną", "Narodowy Radom, Narodowy Radom". W związku z tymi wydarzeniami organizatorzy (ale nie rektor uczelni, co podkreśliła jej rzeczniczka) odwołali kolejną imprezę, zaplanowaną na poniedziałek (25 lutego) na Uniwersytecie Gdańskim debatę o związkach partnerskich. W spotkaniu miał wziąć udział m.in. poseł Robert Biedroń. Komentując te wydarzenia dr hab. Jan Poleszczuk z Uniwersytetu w Białymstoku zauważył, że w ostatnim czasie widać radykalizację części młodych ludzi. Podkreślił, że studenci są grupą specyficzną, gdyż później niż ich pracujący rówieśnicy wkraczają w dorosłe życie, a jednocześnie mają wysokie aspiracje i walczą o wysoki status społeczny. - Ich radykalizm może rosnąć ze względu na trudności z wejściem na rynek pracy, co rodzi frustrację. W ostatnich latach opóźnia się też moment wchodzenia w związki małżeńskie. Jego zawarcie zawsze czyniło człowieka i czyni mniej radykalnym - powiedział w rozmowie z PAP. Jednak - zdaniem naukowca - problemem jest nie tyle radykalizacja studentów, co przede wszystkim młodych mężczyzn. - Dziś młody mężczyzna w życiu społecznym czuje się zagubiony, zniechęcony, sfrustrowany i agresywny - powiedział. Profesor dodał, że dawniej młodych mężczyzn "pacyfikowała powszechna służba wojskowa", natomiast w czasach PRL istniały takie fenomeny, jak Pomarańczowa Alternatywa, w których młodzi ludzie wyładowywali swoją niechęć do systemu poprzez ośmieszenie go. - Tamten system bał się ośmieszenia, ten już się go nie boi. Dlatego młodzi mężczyźni mogą myśleć: skoro politycy nie boją się ośmieszenia, to może w nich uderzymy - tłumaczy socjolog. - Teraz nie ma już komitetów, które można palić. Nie ma jednego wroga odpowiedzialnego za nieszczęścia i frustrację. Zdaniem dr. Poleszczuka dyskusje organizowane na uniwersytetach powinny być starciem dwóch stron, a nie wiecem politycznym. - Rektorzy powinni zgadzać się na debaty, bo są one elementem życia intelektualnego społeczeństwa. Jednak debata powinna być przygotowana tak, by można ją było odróżnić od wiecu politycznego - powiedział socjolog. - Nie jest rozwiązaniem niewpuszczanie na teren uniwersytetu osób, które chcą dyskusji. Musimy się wszyscy nauczyć debatować, a to nie jest takie proste - podkreślił. - Kompletne wymazanie pewnych środowisk z debaty publicznej może spowodować ich zejście do podziemia i w ogóle stracimy nad nimi kontrolę - zaznaczył w rozmowie z PAP socjolog dr Łukasz Jurczyszyn, jeden z założycieli Zespołu Analizy Ruchów Społecznych. Jednak, jak mówił, w niektórych sytuacjach społeczeństwo ma prawo bronić się przed organizacjami działającymi niezgodnie z prawem i stanowiącymi zagrożenie dla demokracji. - Przykładem może być decyzja sądu o delegalizacji ONR-u w Brzegu (woj. opolskie). Członkowie tego stowarzyszenia swoimi działaniami pokazali, że trzeba jednak uważać, kogo i na ile dopuszczamy do debaty publicznej - dodał. - Uniwersytet jest typowym elementem przestrzeni publicznej, zaś wspomniane zajścia są dowodem na próbę zaistnienia w tej przestrzeni młodych ludzi o radykalnych postawach - powiedział dr Jurczyszyn. W jego opinii tylko i wyłącznie na podstawie ultranacjonalistycznych haseł i symboliki (np. celtyckiego krzyża) trudno stwierdzić, kim faktycznie byli zamaskowani skądinąd ludzie, którzy wtargnęli na uczelnie, i czy w ogóle mogą mieć związek ze środowiskiem studenckim. - Pojawienie się na wykładach było z ich strony alarmującym krokiem w stronę radykalizacji i izolacji w społeczeństwie, a może nawet zapowiedzią poważniejszych aktów przemocy w naszej przestrzeni miejskiej - powiedział. Socjolog potwierdza, że w ostatnich latach w Polsce młodzi ludzie coraz częściej chcą zaznaczyć swoje istnienie, postawy i ideologie, "również te radykalne, coraz częściej prawicowe, ale nie tylko, czego przykładem była dewastacja butików projektanta Macieja Zienia w Warszawie. Najczęściej czynią to na ulicach i stadionach. Wspólnym mianownikiem takich akcji jest raczej antysystemowość, niż konkretna identyfikacja ideologiczna. Mamy otwartą falę antysystemową" - ocenia dr Jurczyszyn. Ekspert dodaje, że od jakiegoś czasu bardzo aktywni w przestrzeni publicznej są przedstawiciele nowego ruchu narodowego. - W ich kręgach aktywni są m.in. ideolodzy, którym odmówiono możliwości przemawiania z trybuny, np. jako pracownikom uczelni. Są też neonaziści, najbardziej niebezpieczni, ale też na szczęście najmniej liczni. Ruch narodowy ma również duże wsparcie w środowiskach kibicowskich. Jednocześnie jest grupa młodych Polaków, często nawet kilkunastoletnich, dla których całe to zjawisko zaczyna być coraz bardziej interesujące - zauważa.