We wtorek Sąd Najwyższy utrzymał karę, wymierzoną mężowi Marty Kaczyńskiej w kwietniu 2012 r. przez sąd dyscyplinarny Okręgowej Rady Adwokackiej w Gdańsku. We wrześniu 2012 r. podtrzymał ją sąd odwoławczy przy Naczelnej Radzie Adwokackiej. Trzyosobowy skład SN oddalił kasację jako "oczywiście bezzasadną" i obciążył Dubienieckiego kosztami w wysokości 20 zł. On sam powiedział PAP, że jako adwokat szanuje rozstrzygnięcia sądów, ale nie zgadza się z argumentacją SN. Postępowanie dyscyplinarne w palestrze przeciw Dubienieckiemu wszczęto w marcu 2011 r. za jego wypowiedzi dla gazety "Polska Dziennik Bałtycki". Dubieniecki - pytany o spółkę ze skazanym za wyłudzenie Adamem S., którego ułaskawił potem prezydent Lech Kaczyński - miał powiedzieć m.in.: "Jakby pan do mnie przyszedł do kancelarii i poprosił o komentarz, to dostałby pan w dziób za takie pytanie i za czelność, że pan do mnie dzwoni". Dopytywany, skończył rozmowę słowami: "Niech się pan odp......". Nagranie rozmowy dziennikarze przekazali radzie adwokackiej. Z kolei dziennikarka "Polityki" usłyszała od adwokata, że to czy będzie on prowadził kancelarię z M., czy z gangsterem "Słowikiem", to jest jego prywatna sprawa. Dubieniecki miał też dodać, że "ma gdzieś" to, co dziennikarze o nim mówią i piszą. Adwokacki rzecznik dyscyplinarny wnosił o uznanie Dubienieckiego za winnego obu czynów i ukaranie go grzywną ponad dwóch tysięcy zł. Zdaniem Dubienieckiego dziennikarze przeprowadzili "zaplanowaną i przygotowaną akcję". "Ta sprawa została wywołana do tablicy tylko i wyłącznie dlatego, że była presja mediów, że grono ludzi w tym samorządzie adwokackim chciało się ogrzać przed kamerami. To jest skandal" - mówił adwokat przed gdańskim sądem. Sąd w Gdańsku wymierzył za pierwszy czyn karę nagany. Postępowanie za drugi zarzut umorzono jako sprawę "mniejszej wagi". "Obwiniony użył słów obelżywych. Adwokat nie ma prawa w taki sposób odezwać się do kogokolwiek" - uzasadniał przewodniczący gdańskiego sądu Roman Mirecki. W kasacji do SN Dubieniecki wnosił o ponowne rozpatrzenie sprawy przez sąd w Gdańsku. Kasacja kwestionowała m.in. dopuszczenie przez sąd w Gdańsku jako dowodu zapisów rozmów z mediami. Dubieniecki podważał wiarygodność tych nagrań; twierdził, że doszło do ingerencji w nie. W kasacji uznano też za niedopuszczalne nieutajnienie sprawy przez gdański sąd oraz ujawnienie przezeń pisemnych oświadczeń obwinionego. Rzecznik dyscyplinarny mec. Adam Sadziński chciał oddalenia kasacji. Mówił, że winę udowodniono w sposób bezsprzeczny. - Możemy zrozumieć, że był pan nachalnie indagowany, ale te słowa były niestosowne, za co zresztą pan przepraszał - uzasadniał postanowienie SN sędzia Roman Sądej, zwracając się do Dubienieckiego. Sędzia oświadczył, że kasacja była obszerna, ale "szkoda było tej pracy", bo jej argumenty "pękają po kolei jak baloniki". "Nie możemy udawać, że nie widzimy, co jest czarne, a co białe" - dodał Sądej. I tak SN uznał, że nie było błędem niepouczenie Dubienieckiego o możliwości odmowy wyjaśnień w postępowaniu, bo poucza się tych, którzy nie są zawodowymi prawnikami. Według SN nie było też podstawy do utajnienia sprawy, bo nie mogły być nią wulgaryzmy. Za nietrafny SN uznał argument kasacji o bezprawności dopuszczenia przez sąd nagrania jako dowodu. Sędzia dodał, że nagranie i tak było tylko uzupełniającym dowodem, bo sądy dały wiarę dziennikarzom. - Nie ma znaczenia, co jeszcze było w tej rozmowie, bo ukarano pana za dwa konkretne zdania - mówił sędzia. Bez komentarza SN pozostawił argument kasacji, jakoby inkryminowane słowa nie były obelżywe. Nie podzielił też jej twierdzenia, że zwalnia z odpowiedzialności fakt, że Dubieniecki wypowiadał się, będąc za granicą. "Uchybić godności adwokata można też i w Ameryce" - podkreślił sędzia Sądej. - To zamyka sprawę, co nie oznacza, że zgadzam się z rozstrzygnięciem, ale je szanuję - powiedział Dubieniecki. Podtrzymał, że padł ofiarą prowokacji dziennikarzy "zmierzających do nękania mojej osoby w sprawach prywatnych". - Jak każdy obywatel strzegę swojej prywatności, w związku z tym tak, a nie inaczej postąpiłem - dodał. Oświadczył, że nie uważa, by jego zachowanie wobec dziennikarzy było naganne