Prokurator Dariusz Ślepokura, rzecznik stołecznej prokuratury okręgowej, poinformował, że z treści opinii z badań toksykologicznych, która dotarła do prokuratury wynika, że "Remigiusz M. w chwili śmierci, nie znajdował się pod wpływem środków odurzających czy psychotropowych bądź leków". Dodał, że obecnie prokuratorzy gromadzą dokumentację medyczną z placówek, w których leczył się mężczyzna. Ślepokura ujawnił także, że trwają przesłuchania osób, które w ostatnich dniach przed śmiercią Remigiusza M. miały z nim kontakt. Rzecznik powiedział, że gdy śledczy zgromadzą wszelkie niezbędne informacje, wówczas powołają biegłych, którzy sporządzą portret psychologiczny M. Prokuratura okręgowa poprowadzi śledztwo w sprawie śmierci Remigiusza Muś, na podstawie art. 151 Kodeksu Karnego, który stanowi: "kto namową lub przez udzielenie pomocy doprowadza człowieka do targnięcia się na własne życie, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5". To zwyczajowa klasyfikacja w tego typu przypadkach. Technik miał popełnił samobójstwo pod koniec października b.r. Ciało Remigiusza Musia znalazła jego żona, w piwnicy ich domu w Piasecznie. Mężczyzna prawdopodobnie się powiesił. Na jego ciele nie stwierdzono śladów wskazujących, że mogło to być morderstwo. Remigiusz Muś przekonywał, że kontroler z wieży w Smoleńsku zezwolił załodze prezydenckiego samolotu na zejście do wysokości 50 m - podczas gdy z opublikowanego stenogramu wynika, że kontroler miał zezwolić na zejście do 100 metrów. Według niego, również załoga Jaka-40 dostała zgodę na zejście do 50 m, podobnie jak załoga rosyjskiego Iła z funkcjonariuszami ochrony, który po nieudanej próbie lądowania odleciał na inne lotnisko. Po rozwiązaniu specpułku transportowego w którym służył M. przeszedł on na emeryturę.