25 kwietnia zeszłego roku 27-letnia Magdalena Żuk poleciała na wycieczkę do kurortu Marsa-Alam w Egipcie. Po dwóch dniach partnera kobiety, który miał z nią kontakt telefoniczny, zaniepokoiło jej zachowanie; zaplanował jej wcześniejszy powrót do kraju. Ze względu na pogarszający się stan zdrowia, Żuk trafiła do szpitala. W tym samym czasie do Egiptu przyjechał jej znajomy, aby zabrać ją do Polski. W szpitalu dowiedział się, że kobieta nie żyje. Zmarła w wyniku obrażeń wskutek upadku z pierwszego lub drugiego piętra szpitala w Marsa-Alam, w którym przebywała. "Fakt" wskazuje, że egipskie śledztwo wykazało, że na ciele Magdaleny Żuk nie było żadnych śladów przemocy, wskazujących na udział osób trzecich, ani obrażeń sugerujących, że przed śmiercią próbowała się bronić przed ewentualnym napastnikiem. Przyczyną śmierci kobiety był upadek z wysokości - czytamy. Z ustaleń śledczych wynika także, że 27-latka nie padła ofiarą przemocy na tle seksualnym. Przypomnijmy, że po śmierci kobiety, pojawiały się spekulacje, że została ona porwana i zgwałcona oraz, że padła ofiarą gangu handlarzy ludźmi. Śledczy ustalili, że Magdalena Żuk zażywała leki na depresję. W jej ciele znaleziono substancję stosowaną m.in. przy leczeniu psychoz i schizofrenii. Gazeta dodaje, że ustalenia egipskich i polskich śledczych są zbieżne.