Przypomnijmy: zwłoki dziecka znaleziono 19 marca 2010 roku w stawie na obrzeżach Cieszyna. Jak wykazała sekcja zwłok, ciało leżało tam kilka dni, a przyczyną śmierci dziecka był uraz jamy brzusznej. Chłopiec o nieznanej tożsamości został pochowany w Cieszynie. Na jego nagrobku - zamiast imienia i nazwiska - wykuto napis "Chłopczyk. żył około 2 lat". Pod koniec kwietnia tego roku Bielska Prokuratura Okręgowa - z braku możliwości wykrycia sprawcy - umorzyła śledztwo ws. śmierci dziecka. Przełom dzięki anonimowemu telefonowi Na tym się jednak nie skończyło. Po ponad dwóch latach od śmierci chłopca w czwartek, 21 czerwca, reporterzy "Faktu - jako pierwsi - donieśli, że nastąpił przełom w tej sprawie. Do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej zadzwoniła około dwóch tygodni temu anonimowa osoba, przedstawiająca się jako sąsiadka, i poinformowała, że w mieszkającej obok rodzinie od dłuższego czasu nie widziała jednego z dzieci - chłopca o imieniu Szymon. Jego matka tłumaczyła sąsiadom, że chłopiec jest chorowity i leży w szpitalu. Będzińscy policjanci ustalili, że w żadnym szpitalu w okolicy chłopiec nie jest hospitalizowany. Nie było go też w rodzinnym domu. Znaleziono natomiast zdjęcia małego Szymka - podobieństwo z dzieckiem, którego ciało zostało znalezione w Cieszynie, było uderzające. Rodzina nagle zniknęła Gdy śledczy podjęli trop, okazało się, że matka i ojciec chłopca, wraz z dwiema mieszkającymi z nimi córkami, nagle zniknęli. Wrócili jednak do mieszkania, które było pod obserwacją, w sobotę po południu, by zabrać swoje rzeczy. Wtedy zostali zatrzymani. Wczoraj matka chłopca, 40-letnia Beata Ch., usłyszała zarzut zabójstwa - grozi jej kara do 25 lat więzienia lub dożywocie. Kobieta nie przyznała się do zabicia dziecka. Jej 41-letni konkubent, Jarosław R., ojciec Szymona, usłyszał zarzut nieudzielenia pomocy dziecku, znajdującemu się w położeniu, które bezpośrednio zagrażało jego życiu, a także nieumyślnego spowodowania śmierci. Grozi mu za to kara do 5 lat więzienia. Bielski Sąd Rejonowy rozpatruje wnioski tamtejszej Prokuratury Okręgowej o ich aresztowanie. Dziś po południu śledczy spodziewają się wyników porównawczych DNA, które mają potwierdzić, że podejrzani są rodzicami Szymka. Dlaczego nikt go nie rozpoznał? W sprawie pojawiło się wiele znaków zapytania - jakim cudem parze przez dwa lata udało się ukryć fakt zaginięcia dziecka? Dlaczego nikt z sąsiadów ani rodziny nie rozpoznał na zdjęciach Szymona? Jakie były okoliczności śmierci chłopca? Na te pytania, jak zapewniła rzeczniczka bielskiej Prokuratury Okręgowej Małgorzata Borkowska, poznamy odpowiedź podczas procesu. Już teraz jednak światło dzienne ujrzały nowe fakty w tej sprawie. Jak się okazało, mały Szymon był jednym z siedmiorga dzieci Beaty Ch. Czworo z nich - najstarszych - wychowało się w domu dziecka - dowiedziała się "Gazeta Wyborcza". Młodszym córkom, w wieku przedszkolnym, które wiedziały o zniknięciu Szymka, matka kazała udawać, że chłopiec żyje. Sąsiadom kobieta mówiła, że chłopiec leży w szpitalu. Tak samo powiedziała dzielnicowemu, gdy ten, ponad rok temu, przyszedł do jej mieszkania. Poprosiła policjanta, by przyszedł nazajutrz. Gdy dzielnicowy odwiedził dom Beaty Ch. i jej konkubina drugi raz - oprócz dwóch dziewczynek, które widział za pierwszym razem - w domu było już troje dzieci. "Dziecko żyje" - zanotował na liście kontrolowanych rodzin. Jak się jednak okazało, trzecim dzieckiem nie był Szymon, który już wtedy nie żył, ale syn córki Beaty Ch. z jej pierwszego związku. Sąsiedzi twierdzą, że widzieli w mediach zdjęcia zmarłego chłopca, ale nie poznali, że to Szymek, bo "Szymuś miał chudszą twarz, ta na zdjęciu była spuchnięta". Krewni dziecka mówią natomiast, że niczego nie podejrzewali - nie wiedzieli o poszukiwaniach, dwa lata temu nie oglądali telewizji i do "głowy im nie przyszło, żeby to był ktoś z rodziny". Będziński MOPS ma pismo z jednej przychodni, z informacją, że dzieci nie stawiły się na obowiązkowe szczepienie ochronne. Po interwencji, w listopadzie ubiegłego roku, matka przyszła do przychodni z chłopcem - jak wynika z informacji "Gazety Wyborczej", Beata Ch. przyszła wtedy z wnukiem, synem jednej ze starszych córek. Rozbieżne wersje Z raportów opieki społecznej wynika, że rodzina nie była patologiczna - sąsiedzi twierdzą jednak, że rodzice małego Szymka pili, zaniedbywali dzieci i byli agresywni. Jak się w dodatku okazało, rok temu dyrektorka MOPS w Będzinie, która piastowała to stanowisko dziesięć lat - została zwolniona z powodu niedbalstwa i nadużyć. Prokuratura zapewniła, że skontroluje sposób, w jaki raporty były sporządzane. Jeśli chodzi o okoliczności śmierci chłopca, tu też wersji jest kilka. Matka twierdzi, że siostra skoczyła na brzuch Szymona i ten przestał oddychać, a ojciec chłopca utrzymuje, że syn wypadł Beacie Ch. z rąk "podczas zabiegów pielęgnacyjnych" - dowiedziała się "Gazeta Wyborcza". Rzecznik prokuratury powiedziała, że śledczy będą weryfikowali ich zeznania Prokuratura nie wyklucza w przyszłości konfrontacji oskarżonych. W sprawie śmierci chłopca przesłuchana została także dorosła córka Beaty Ch. - Była przesłuchana w charakterze świadka na policji w Będzinie. Wszystkie okoliczności, o których donoszą media, będą weryfikowane - zapewniła rzeczniczka bielskiej Prokuratury Okręgowej Małgorzata Borkowska. - Postępowanie jest bardzo trudne. Myślę, że sprostamy temu, ale musimy mieć trochę czasu - dodała.