Rosyjski Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) badający katastrofę Tu-154 pod Smoleńskiem potwierdza otrzymanie 148-stronicowego polskiego dokumentu zawierającego uwagi do raportu MAK. Ale zaznacza, że ma wątpliwości w sprawie przekładu. W komunikacie MAK czytamy, że uwagi dostarczono "w języku polskim wraz z tłumaczeniem na rosyjski przygotowanym przez stronę polską". Według komitetu Polacy napisali, że oryginał to dokument w języku polskim. Jeśli więc pojawią się jakieś różnice między tekstem a tłumaczeniem, to "decydująca jest wersja polska". Rosjanie przypominają, że podczas przekazywania przedstawicielowi Polski raportu proszono, by odpowiedź była w języku angielskim lub rosyjskim - oficjalnych językach ICAO (Organizacja Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego). MAK podkreśla w komunikacie, że w polskim dokumencie jest dużo technicznych informacji i terminologii lotniczej. W związku z tym działający w Moskwie komitet chce, żeby tłumaczenie na rosyjski zostało sprawdzone i potwierdzone notarialnie. W Polsce notariusze nie dokonują jednak tego rodzaju poświadczeń. Sprawą zdziwiona jest rzeczniczka MSWiA Małgorzata Woźniak. Jej szef minister Jerzy Miller kieruje polską komisją badającą okoliczności katastrofy. "Tłumaczenia dokonywał tłumacz przysięgły, moim zdaniem dopełniliśmy wszystkich procedur" - mówi "Rzeczpospolitej" Woźniak. Skoro jesteśmy pewni tłumaczeń, po co przesyłaliśmy do MAK polską wersję uwag i wskazaliśmy, że jest ona decydująca? Dlaczego zastrzegliśmy, że dwie wersje mogą się różnić? Na te pytania MSWiA nie odpowiada. Zasadne jest też pytanie, do której wersji językowej ma się odnosić MAK - polskiej czy rosyjskiej? Zaskoczony sytuacją jest pułkownik Edmund Klich, polski akredytowany przy rosyjskim komitecie: "Widziałem ten zastanawiający komunikat MAK. Jestem zdziwiony, że z Warszawy wyszła polska wersja językowa, i to z adnotacją, że jest decydująca. Dlaczego tak się stało? Nie wiem. Proszę pytać w MSWiA". Więcej na ten temat - w dzisiejszej "Rzeczpospolitej".