6 września zgodnie z inicjatywą poprzedniego prezydenta Bronisława Komorowskiego Polacy mają odpowiadać na trzy pytania: czy są "za wprowadzeniem jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu"; czy są "za utrzymaniem dotychczasowego sposobu finansowania partii politycznych z budżetu państwa" i czy są "za wprowadzeniem zasady ogólnej rozstrzygania wątpliwości co do wykładni przepisów prawa podatkowego na korzyść podatnika".Na wspólnej konferencji prasowej politycy Sojuszu - m.in. rzecznik tej partii Dariusz Joński, sekretarz generalny Krzysztof Gawkowski, szef mazowieckiego SLD Włodzimierz Czarzasty oraz poseł Zbyszek Zaborowski - poinformowali, że SLD rozpoczyna akcję "Stop JOW". Należy poinformować społeczeństwo o zagrożeniach związanych z ewentualnym wprowadzeniem JOW-ów w wyborach do Sejmu - uzasadnił Zaborowski. W ramach akcji Sojusz przygotował billboardy - mówiące m.in. o tym, że JOW-y to "zmielenie demokracji", plakaty, rozdawane będą również ulotki i organizowane konferencje. Według Zaborowskiego, wprowadzenie JOW-ów w wyborach do Sejmu zbudowałoby dwupartyjny system polityczny, Polska "pękłaby na pół" podzielona między PO i PiS, a zabrakłoby miejsca w Sejmie dla ruchu ludowego, lewicy czy samego inicjatora JOW-ów - Pawła Kukiza. Wskazywał, że "w jednomandatowym okręgu wyborczym zazwyczaj wystarcza ok. 35 proc. głosów dla zdobycia mandatu, 65 proc. głosów wyborców jest marnowane". "Jednomandatowe okręgi wyborcze to przede wszystkim zmielenie demokracji i likwidacja opozycji. Najlepiej to widać tam, gdzie jednomandatowe okręgi obowiązują - w Senacie, gdzie 97 senatorów reprezentuje albo PiS, albo PO, dwóch reprezentuje PSL i jedna osoba faktycznie (jest) z komitetu obywatelskiego" - powiedział Zaborowski. "Jednomandatowe okręgi wyborcze to zagrożenie dla demokracji. Zachęcamy państwa, by wyrazić sprzeciw wobec idei rujnowania polskiego systemu politycznego" - kontynuował. Joński mówił z kolei, że kiedy politycy Sojuszu jeździli ostatnio po kraju, Polacy mówili o problemach służby zdrowia, o reformie emerytalnej czy potrzebie podniesienia płacy minimalnej, a nikt nie mówił o JOW-ach. "To pokazuje, jak rządzący są oderwani od rzeczywistości, że organizują referendum w sprawach (...) nieistotnych dla zwykłych obywateli. Dlatego uważamy to za najgorzej wydane 100 mln zł w kraju" - oświadczył. Zaborowski zaznaczył, że Sojusz nie zachęca wyborców do udziału we wrześniowym referendum, bo pieniądze na ten cel można by przeznaczyć np. na dożywianie dzieci w szkołach. "Ale skoro prezydent Komorowski podpisał decyzję o tym referendum, to uznajemy za swój moralny obowiązek, by ostrzec społeczeństwo przed skutkami jednomandatowych okręgów wyborczych" - tłumaczył. Politycy Sojuszu pytani byli m.in. o to, że PiS chce, by do referendum 6 września dopisać trzy pytania: "Czy jest Pani/Pan za przywróceniem powszechnego wieku emerytalnego wynoszącego 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn?", "Czy jest Pani/Pan za utrzymaniem dotychczasowego systemu funkcjonowania Państwowego Gospodarstwa Leśnego Lasy Państwowe", "Czy jest Pani/Pan za zniesieniem obowiązku szkolnego sześciolatków?". O uzupełnienie pytań w referendum zwróciła się do prezydenta Andrzeja Dudy kandydatka PiS na premiera Beata Szydło. Decyzję w tej sprawie Duda ma podjąć w tym tygodniu. Premier Ewa Kopacz, powołując się na opinie konstytucjonalistów w tej sprawie, podkreślała, że nie jest możliwe "dopisywanie" czegokolwiek do ogłoszonego już referendum. Zdaniem Zaborowskiego, referendum miałoby większy sens, gdyby zadano w nim pytania np. o system emerytalny, prywatyzację lasów czy inne tematy społecznie ważne dla ludzi. Jak jednak dodał, obawia się, że jest już za późno, by cokolwiek dopisywać. Dodał również, że spodziewa się, iż frekwencja 6 września będzie "raczej niewysoka". "To referendum to był gest rozpaczy prezydenta Komorowskiego, podrzucił kukułcze jajo swojemu następcy i całemu społeczeństwu" - stwierdził.