Informacje te przekazał podczas sobotniego briefingu dr hab. Marek Kawecki z siemianowickiej oparzeniówki. Jak mówił, spośród hospitalizowanych siedmiu górników na intensywnej terapii, "trzech jest w stanie krytycznym, jeden pogarszającym się". - Pozostali czterej są w stanie bardzo ciężkim; zauważyliśmy cechy niewielkiej poprawy, co napawa optymizmem, aczkolwiek nie pozwala jeszcze na generalne wnioski. Mamy nadzieję, że będzie dobrze - powiedział specjalista. Pozostali górnicy leczeni na oddziałach tego szpitala ranni byli w sobotę w stanie stabilnym. Wraz z kolejnym górnikiem, który został tam przyjęty z podejrzeniem oparzeń dróg oddechowych, na oddziałach CLO w sobotę przebywało 14 rannych. Łącznie w całym szpitalu było ich 21. Lekarze z "oparzeniówki" zastrzegli, że cały czas przez weekend - niezależnie od pory dnia czy nocy - trwa tam normalne leczenie, m.in. zabiegi hiperbarii tlenowej. Cały czas pracuje interdyscyplinarny zespół opiekujący się chorymi, m.in. chirurdzy, anestezjolodzy, psycholodzy, mikrobiolodzy i rehabilitanci. W rejonie zagrożenia znajdowało się 37 górników Związany z zapaleniem lub wybuchem metanu wypadek w kopalni Mysłowice-Wesoła miał miejsce w poniedziałek ok. godz. 20.55 na głębokości 665 m. W rejonie zagrożenia znajdowało się 37 górników. Część z nich wyjechała na powierzchnię samodzielnie, kolejni z pomocą ratowników. Do godz. 1.30 odnaleziono i wydobyto 36 pracowników. Jednego z górników, 42-letniego kombajnisty, dotąd nie odnaleziono. Łącznie 31 górników trafiło bezpośrednio po katastrofie do szpitali w Sosnowcu, Katowicach i Siemianowicach Śląskich. Do siemianowickiego CLO przewieziono pierwotnie 18 najpoważniej rannych. W kopalni w sobotę kontynuowana była akcja ratownicza związana z próbami dotarcia do zaginionego od poniedziałkowego wypadku górnika. Ratownicy w nocy z piątku na sobotę wyszli z bazy i weszli do strefy bezpośredniego zagrożenia, rozwijając jednocześnie tzw. linię chromatograficzną pozwalającą dokładnie analizować stan kopalnianej atmosfery. Kiedy ratownicy wracali po kolejny element lutniociągu, czyli przewodu wentylacyjnego, który zabudowują przed sobą, zostali wycofani. Zdecydowano o tym, ponieważ pomiary wykazały, że stężenia gazów osiągnęły wielkości wskazujące na zagrożenie wybuchem. "Nie ukrywam, że jest bardzo niebezpiecznie, bardzo źle" - Udało nam się wykonać pierwsze pomiary z nowej linii chromatograficznej, które wyszły niestety bardzo źle. Okazało się, że grozi nam wybuch. Sytuacja w tym rejonie jest bardzo niebezpieczna, zastępy zostały wycofane do bazy - relacjonował kierownik działu energomechanicznego w kopalni Grzegorz Standziak. - Jedyne prace, jakie w tej chwili wykonujemy, to prace profilaktyczne poza strefą zagrożenia. Naprawdę są duże obawy o to, że mogłoby się zdarzyć nieszczęście, gdyby ci ludzie pracowali nadal w tej strefie. Na bieżąco dokonujemy pomiarów i czekamy, ale nie ukrywam, że jest bardzo niebezpiecznie, bardzo źle - dodał. Inżynier poinformował też, że klimatyzator górniczy, który został w piątek po południu zwieziony pod ziemię, by chłodzić powietrze w wyrobisku, gdzie pracują ratownicy, został zmontowany. Ze względu jednak na konieczność wycofania ratowników, urządzenia do sobotniego poranka jeszcze nie uruchomiono. Klimatyzator jest potrzebny, ponieważ ze względu na sięgającą 38 stopni temperaturę w wyrobisku ratownicy mogą pracować bardzo krótko i muszą często się zmieniać.