Dowódca Wojsk Lądowych broni swoich żołnierzy i jest oburzony potraktowaniem ich przez prokuraturę i Żandarmerię Wojskową. Konrad Piasecki: Gościem Kontrwywiadu jest dowódca Wojsk Lądowych generał Waldemar Skrzypczak, dzień dobry. Waldemar Skrzypczak: Dzień dobry. Panie generale, czy dopuszcza pan do siebie myśl, że polscy żołnierze, pana podwładni okażą się zbrodniarzami wojennymi? Od początku takiej myśli do siebie nie dopuszczam. Od początku twierdzę, że żołnierze są niewinni i w tym przekonaniu będę tkwił dopóty, dopóki nie będzie wyroku sądu. Ale to jest przekonanie, pewność, czy tylko nadzieja i wiara? Nadzieja i wiara. Oparta na czym, na tym, że pan dokładnie wie, co wydarzyło się 16 sierpnia w wiosce Nangar Khel? Dokładnie nie wiem, to wyjaśni nam przewód sądowy. To przekonanie wynika przede wszystkim z mojego doświadczenia, doświadczenia moich dowódców, z mojego pobytu w Iraku i Afganistanie. To co się tam wydarzyło, pańskim zdaniem? W mojej opinii, w trakcie prowadzenia działań bojowych, w czasie pościgu za grupą terrorystyczną, czy grupą talibów doszło do starcia zbrojnego, doszło do wymiany ognia, ze stratami po stronie przeciwnika i wyniku tego pościgu podjęto decyzję o użyciu innych środków walki m.in. moździerzy. Informacje, które miał dowódca pododdziału organizującego działanie bojowe świadczyło o tym, że w rejonie działania jest przeciwnik, który również może użyć różnego rodzaju broni. Z akt sprawy, do których dotarła "Gazeta Wyborcza" wynika, że ci żołnierze ostrzeliwujący wioskę wiedzieli, że strzelają także do osób cywilnych. To nie jest zbrodnia wojenna? Nie jest to na pewno zbrodnia wojenna, bo tutaj na pewno nie było działania z premedytacją. Panie generale, ale gdyby ci żołnierze wiedzieli, że w wiosce są cywile, a oprócz tego są również talibowie, czy oni mieli prawo strzelać? Mają prawo strzelać wtedy, kiedy w rejonie działania znajduje się przeciwnik. Oczywiście sposób wykonania działania powinien determinować fakt, że w miejscowości są cywile. Ale jednocześnie wiadomo, że oni kłamali, że się zmówili, że twierdzili, że do nich strzelano z tej wioski, a to była nieprawda. To przewód sądowy ma udowodnić, że kłamią, natomiast ja twierdzę, że prokurator musi udowodnić, że w tej miejscowości talibów nie było. Chcę jeszcze dodać, że zawsze w działaniach tego typu - w walce z terrorystami, rebeliantami dochodziło do sytuacji, że rebelianci, którzy strzelali do nas parę minut wcześniej, mówią, że ta broń, która leży obok nich nie jest ich bronią i kiedy prowadzimy postępowanie wyjaśniające, to rebelianci w ciągu kilku godzin przesłuchań budują pięć, sześć różnych wersji działania. Czyli pan uważa, że tam talibowie skryli się za ludnością cywilną i dlatego żołnierze mieli prawo strzelać do tej wioski? O tym, czy tam byli, powinny świadczyć dokumenty rozpoznawcze, które są na pewno na poziomie grupy rozpoznawczej, brygady bojowej, ponieważ pojedynczy żołnierz, który siedzi w okopie on nie wie dokładnie. Natomiast są elementy rozpoznania satelitarnego, które powinny dać świadectwo tego, czy przeciwnik tam był, czy go nie było. Jeśli był przeciwnik, jeśli była tam ludność cywilna strzelanie do takiej wioski nie jest zbrodnią wojenną? Nie jest zbrodnią wojenną wówczas, gdy przeciwnik znajduje się w tej miejscowości. Nawet jeśli kryje się z kobietami i dziećmi? Jest to trudne pytanie. Z punktu widzenia dowódcy zadaniem jest rozbicie przeciwnika. Natomiast na pewno nie powinno być celem działania naszych żołnierzy zabicie cywilów i na pewno nie było to celem, natomiast proszę mieć świadomość tego, że przy tak dynamicznym działaniu, z zorganizowanym chaosie walki czasami jest to nieuniknione. Dowódca grupy twierdzi, że nie było go na miejscu akcji w chwili, gdy padły strzały. Aresztowani żołnierze specjalnie go oskarżają, żeby oczyścić się z zarzutów - z kolei do takich akt sprawy dotarło radio RMF. Pan w to wierzy? Dowódcy zespołu bojowego, generała Cieśli, na pewno w tym rejonie nie było. On dowodzi z bazy. Natomiast tam byli pododdziałów niższego szczebla, czyli dowódcy plutonów i dowódcy drużyn.