Gdy w maju 1978 roku po raz pierwszy przyjechałem do Elbląga, w jego ścisłym centrum straszył wielki plac porośnięty trawą i przecięty ulicą o nazwie... Stary Rynek. To w tym miejscu do lutego 1945 roku znajdowało się Stare Miasto. Rozpoczęto je odbudowywać dopiero pod koniec Polski Ludowej. Odbudowę poprzedziło odsłonięcie jego starych fundamentów, a cały teren przebadali archeolodzy, którzy w średniowiecznych latrynach znaleźli prawdziwe skarby. 700 lat Elbląga "Jubel in Elbing" - krzyczał wielkim tytułem na pierwszej stronie dziennik "Elbinger Zeitung". Okazja była szczególna, bo to stare hanzeatyckie miasto w 1937 roku obchodziło akurat jubileusz 700-lecia. Ówczesna propaganda hitlerowska nadała temu zdarzeniu spory rozgłos, ale jednocześnie niemal całkowicie przemilczała fakt, że przez grubo ponad trzysta lat (1454-1772) Elbląg należał do Polski, będąc w jej koronie jedną z najpiękniejszych pereł. Historię Elbinga przypomniano na wielkiej paradzie, która w niedzielę 22 sierpnia 1937 roku, uświetniła uroczystości jubileuszowe. Przeszła ona przez centrum miasta, a z trybuny honorowej obserwowali ją liczni dygnitarze hitlerowscy łącznie z naczelnym prezesem Prus Wschodnich i królewieckim gauleiterem NSDAP Erichem Kochem. Przez zbudowaną u wylotu Adolf Hitlerstrasse bramę na Friedrich Wilhelm-Platz wjeżdżały platformy, na których odgrywano scenki z dziejów Elbląga. Obserwatorzy tej parady zapamiętali, że pokazano też epizody z czasów przynależności tego miasta do Rzeczypospolitej Obojga Narodów, przypominając na przykład liczne przywileje nadane Elblągowi i jego mieszkańcom przez królów polskich czy odparcie najazdu krzyżackiego z 6 marca 1521 roku. Ale jednocześnie wyeksponowano rok 1772, kiedy to do miasta wkroczyli pruscy grenadierzy, kończąc polski okres w dziejach Elbląga. Duma mieszkańców Elbinga Dla Elbląga przekleństwem było zawsze położenie między Gdańskiem a Królewcem. Z tego właśnie powodu niemiecki Elbing zadowalał się tylko skromną rangą miasta na prawach powiatu. A przecież w roku jubileuszu 700-lecia był to duży i ważny w ówczesnych Prusach Wschodnich ośrodek miejski i przemysłowy. Na pewno większy i ważniejszy od Marienwerder (Kwidzyna), gdzie urzędowały władze rejencji. Do elbląskiego portu wpływały statki do 1000 ton wyporności. W 1936 roku przeładowano tu pół miliona ton towarów, a w kilku następnych latach jeszcze więcej, co jednak miało swój związek z postępującą militaryzacją gospodarki niemieckiej. Poprzez port elbląski transportowano między innymi sprzęt wojskowy, który miał służyć Wehrmachtowi w ataku na Polskę z terytorium Prus Wschodnich. Obok portu rozwijał się także przemysł stoczniowy. Statki i okręty, w tym podwodne, produkowano w stoczni Ferdynanda Schichaua. Po szosach i liniach kolejowych nie tylko Rzeszy jeździły samochody osobowe i ciężarowe, autobusy i parowozy wytwarzane w elbląskich zakładach Komnicka i Schichaua. Niemieccy mieszkańcy Elbinga kochali swe miasto miłością szczególną. "To było - i kto wie, czy nie mieli racji - najpiękniejsze miasto niemieckiego Wschodu, a przynajmniej z tych leżących na wschód od Wisły" - pisałem w wydanej po raz pierwszy w 2011 roku książce "Łuny nad jeziorami", nieco dalej dodając, że "takiej atmosfery, jak u nich, nie ma nigdzie. Codziennie podziwiali więc starówkę, wprawdzie mniejszą od gdańskiej, ale za to piękniejszą. I wiekowe świątynie pełne zabytkowych rzeźb i obrazów. Chwalili się z jednej strony elbląskim przemysłem ze stocznią Schichaua na czele, a z drugiej malowniczą Bażantarnią. Cieszyli się z wąskotorowych tramwajów i byli dumni z jedynych w Prusach Wschodnich ruchomych schodów w domu towarowym Löwenthal na Starym Mieście". Pierwsze dni wojny Tysiące elblążan smacznie sobie spało, gdy przed świtem w piątek, 1 września 1939 roku, z Elbinga wystartowały samoloty, które na kilka minut przed godziną 4:45 zbombardowały polski Tczew. Bomby spadły głównie na tereny kolejowe sąsiadujące z mostami tczewskimi. Niemcom chodziło o przerwanie w wyniku eksplozji bomb przewodów łączących centralny detonator z ładunkami wybuchowymi przytwierdzonymi do newralgicznych elementów obu mostów. Adolf Hitler liczył, że ta niezwykle ważna dla Wehrmachtu przeprawa przez Wisłę ocaleje. Na chwilę przed wyjazdem na nadzwyczajne posiedzenie Reichstagu poinformowano Führera, że polscy saperzy mosty tczewskie jednak wysadzili w powietrze. W pierwszych tygodniach wojny zmieniło się administracyjne podporządkowanie Elbląga. Hitler całą rejencję kwidzyńską odłączył od Prus Wschodnich i włączył do nowo utworzonej prowincji Danzig-Westpreussen (Gdańsk-Prusy Zachodnie). Jednocześnie Führer zdawał sobie sprawę, że 75-tysięczny Elbing jest dużo większy od Marienwerder i na jego polecenie to miasto wróciło do rejencji gdańskiej, z czego elblążanie byli zadowoleni. Tym samym jesienią 1939 roku władzę nad całą rejencją kwidzyńską i odłączonym od niej Elblągiem stracił Erich Koch z Königsberga. Władza przeszła w ręce zachodniopruskiego namiestnika Rzeszy i gdańskiego gauleitera NSDAP Alberta Forstera. Szyldy z polskimi nazwiskami W pierwszych miesiącach wojny elblążanie nie odczuwali jeszcze jej skutków. Wojna, którą symbolizowała wystawiona w październiku 1939 roku przed ratuszem zdobyczna armata polska, trwała gdzieś daleko, chociaż pojawiły się już kartki na wiele podstawowych towarów nie tylko spożywczych, ale zaopatrzenie sklepów i restauracji zbytnio się nie pogorszyło. Wszak Elbląg leżał w wybitnie rolniczym regionie, mając pod bokiem urodzajne Żuławy, a w pobliskim Zalewie Wiślanym i niedalekim Bałtyku ryb nie brakowało. Powoli jednak elbląski przemysł przestawiał się na produkcję wojenną, a w mieście pojawili się pierwsi cudzoziemscy robotnicy przymusowi, głównie Polacy. Jeden z nich, Józef Nikodem Murzynowski, tak po latach wspominał: "Mnie i kilka innych osób przywieziono do Elbląga. Ze stacji zabrał mnie jakiś Niemiec i poprowadził Tannenberg Allee - dzisiejszą aleją Grunwaldzką. Rozglądałem się po mieście i byłem coraz bardziej zdziwiony. Wzdłuż ulicy ciągnęły się rabaty kwietne, stały automaty z wodą sodową, pocztówkami, cukierkami. Na jakimś szyldzie odczytałem w języku niemieckim »Zakład malarski«, a pod nim nazwisko właściciela - Edmund Falkowski. Na kolejnych domach wisiały szyldy również z polskimi nazwiskami: Robert Kamiński, Feliks Budzyński... "Wydawało mi się, że tkwią tu silne korzenie polskości, których faszyzm nie zdołał wyrwać, że tu Polacy nie są i nie będą tak dyskryminowani jak na terenach okupowanych" - napisał Murzynowski. I mylił się, bo nazwiska nie świadczyły jeszcze o takiej czy innej postawie noszących je osób. Na przykład mieszkającemu w Cadinen (podelbląskich Kadynach) wnukowi cesarza Wilhelma II, księciu Ludwikowi Ferdynandowi Pruskiemu (Louisowi Ferdinandowi von Preussen) z rodu Hohenzollernów, w styczniu 1945 roku w ucieczce przez zamarznięty Zalew Wiślany - jak wspominał książę - "towarzyszył 75-letni mistrz piekarski, Ligowski z Elbinga, niezłomny monarchista". W wojennym Elbingu wielu polskich robotników przymusowych cieszyło się sporą swobodą. Po pracy chodzili do kin i kawiarni, mogli robić zakupy, a zarobione pieniądze przesyłać rodzinom. Niektórzy mieszkali nawet w wynajmowanych u elblążan pokojach. Surowo zakazane były natomiast kontakty seksualne z Niemkami. Historycy zwracają jednak uwagę, że część pracujących w Elblągu polskich robotników przymusowych, a później także ze Związku Radzieckiego, miało niewiele więcej praw niż więźniowie z podobozów filialnych KL Stuthof. Pierwsza jego filia powstała w czasach, gdy obóz nie zaliczał się jeszcze do państwowych obozów koncentracyjnych Rzeszy. Więźniowie pracowali między innymi w zakładach Schichaua. Ewakuacja przed bombardowaniami Od połowy 1942 roku w hitlerowskich Niemczech można było - bez obawy o oskarżenie o defetyzm i niewiarę w zwycięstwo Rzeszy - zabezpieczać skarby kultury przed skutkami alianckich bombardowań. Decyzję w tej sprawie podjął sam Adolf Hitler, którego zarządzenie dalekopisami przesłano do gauleiterów NSDAP. Ministrowie jego rządu dowiedzieli się o tym z adresowanego do nich pisma z 17 maja tegoż roku podpisanego przez szefa Kancelarii Rzeszy doktora Hansa Heinricha Lammersa. Ani brytyjskie, ani amerykańskie samoloty nie zapuszczały się jednak nad Elbing, chociaż 9 października 1943 roku bombowce B-17 i B-24 8. Armii Lotniczej USA przeprowadziły nalot na montownię samolotów Focke-Wulf w niedalekim Marienburgu (Malborku). Tej jesiennej soboty amerykańskie bomby spadły też na Gdańsk i Gdynię. To już było wyraźne ostrzeżenie, że któregoś dnia alianckie bombowce pojawią się także nad Elblągiem. Najcenniejsze skarby kultury z Kraju Warty, w tym obrazy i archiwalia, od lata 1942 roku wywożono z Posen (Poznania) do podziemnych komór w fortyfikacjach Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. W tym samym czasie rozpoczęła się ewakuacja dóbr kultury z Breslau (Wrocławia) i innych większych miast Dolnego Śląska. Skarby te trafiały do składnic urządzonych w małych miejscowościach, które nie były narażone na bombardowania. Tymczasem hitlerowskie władze Prus Zachodnich nie myślały jeszcze o ewakuacji. W pełnych unikatowych zabytków miastach, jak Gdańsk, Elbląg, Malbork, a nawet Kwidzyn nie podejmowano ku temu przygotowań. Najbezpieczniejsze miasto prowincji W niemieckim Elbingu najcenniejsze skarby kultury - głównie obrazy, rzeźby i całe ołtarze - zdobiły stare świątynie gotyckie: świętego Mikołaja, Najświętszej Marii Panny, Bożego Ciała, świętego Jerzego i świętego Ducha. Wyjątkowo bogatymi zbiorami dysponowała Städtische Bibliothek, której ozdobą był oznaczony sygnaturą Q 84 rękopis "Księgi elbląskiej" - najstarszego, bo z XIII wieku zbioru polskiego prawa zwyczajowego, spisanego przez Krzyżaków na przełomie XIV i XV stulecia. W jeden klocek, liczący 93 karty, oprawiono również spisane tą samą ręką krzyżackiego skryby Petera Holcwesschera prawa: lubeckie i Prusów oraz zamykający całość słownik niemiecko-pruski. Bardzo cenne zbiory archeologiczne, przyrodnicze i numizmatyczne posiadało elbląskie Städtisches Museum. Nie można zapomnieć też o wiekowych archiwaliach zgromadzonych w miejscowym Stadtarchiv. O tych i innych skarbach Niemcy przypomnieli sobie dopiero w drugiej połowie 1944 roku, gdy czołowe oddziały Armii Czerwonej dotarły w pobliże granic Rzeszy, a w rejonie Goldap (Gołdapi) i Gumbinnen (obecnie Gusiewa w Federacji Rosyjskiej) ją nawet przekroczyły. Ale jeszcze wtedy władze Elbinga uważały swe miasto za najbezpieczniejsze miejsce w prowincji. O ewakuację zbiorów zatroszczyły się jednak niektóre instytucje archiwalne, choćby Stadtarchiv. "Na pierwszy ogień poszły wyjątkowo bogate i cenne archiwalia elbląskie. Po przemyślanej i dokładnej selekcji wywieziono je w głąb Rzeszy, do starych kopalń srebra pod Goslarem" - pisał Krzysztof Dubiński w cyklu publikacji "Sekrety »Księgi elbląskiej«" w szczecińskim tygodniku "Morze i Ziemia" w 1987 roku. W innym miejscu tego cyklu czytamy: "Wszystko wskazuje na to, że w warunkach bezpośredniego zagrożenia zaniechano już wcześniejszych zamiarów ewakuacji zbiorów w głąb Rzeszy. Co tylko się dało, starano się zabezpieczyć na miejscu bądź ukryć w okolicach miasta. Znany historykom sztuki »kominek moru« [przedstawiający sceny z czasów epidemii 1598 roku - przyp. L.A.] po prostu zamurowano. Na terenie stoczni Schichaua również zamurowano w ścianie 3 dawne sztandary, w tym sztandar wojsk miejskich Elbląga z 1765 roku z monogramem Stanisława Augusta Poniatowskiego i jego rodowym herbem Ciołek. W lasach pod Rakowem - 16 kilometrów od Elbląga - ukryto zabytki archeologiczne i przyrodnicze ze zbiorów Städtisches Museum". Nie ma żadnego bezpośredniego lub pośredniego dowodu, że z miasta ewakuowano najcenniejsze zabytki rękopiśmienne oraz inkunabuły ze zbiorów Städtische Bibliothek, chociaż niektórzy badacze nie wykluczają takiej ewentualności. Przerwana narada u nadburmistrza Tego nikt chyba się nie spodziewał. Był wtorek, 23 stycznia 1945 r. Nastał wczesny zimowy wieczór, ale na ulicach - mimo mrozu - przebywało jeszcze tysiące ludzi. Obok stałych mieszkańców byli też ewakuowani z pobliskich powiatów, dla których Elbing był tylko krótkim przystankiem na drodze wielkiej ucieczki. Zbliżała się osiemnasta. W ratuszu pod przewodnictwem nadburmistrza doktora Fritza Lesera trwała akurat narada na temat zaopatrzenia miasta w żywność na najbliższe dwa miesiące, gdy z zewnątrz dobiegł charakterystyczny dźwięk wydawany przez gąsienice czołgu ślizgające się po bruku. Po chwili rozległ się stłumiony odgłos wybuchu i huknął strzał z działa czołgowego. Nie minęło kilka sekund, gdy w Elbingu rozpętało się piekło... Brawurowy rajd radzieckich czołgów pod dowództwem kapitana Gienadija Diaczenki przez ulice nie spodziewającego się ataku Rosjan Elbląga w tamten styczniowy wtorek i dantejskie sceny na dworcu kolejowym nazajutrz, gdy tysiące spanikowanych ludzi próbowały ostatnimi pociągami jadącymi w kierunku Marienburga wydostać się z miasta, były dopiero preludium nadchodzącego dramatu. Dwutygodniowe, wyjątkowo zażarte walki o Elbing zakończył 9 lutego 105-minutowy ostrzał artyleryjski elbląskiej starówki. Stal i ogień zniszczyły dorobek siedmiuset lat. W ruinach legły stare kamienice ozdobione barokowymi elewacjami. Straszyły wypalone kikuty średniowiecznych świątyń, a wspaniałe ołtarze, ufundowane ongiś przez miejscowe cechy, połamane i częściowo spalone zalegały wśród gruzów. Na ulicach leżały trupy żołnierzy i cywilów oraz zabite konie. Tu i ówdzie stały wraki tramwajów i samochodów. Tak wyglądał Elbląg 10 lutego 1945 roku, a więc w dniu kapitulacji hitlerowskiej załogi miasta. W następnych tygodniach, gdy nieco zelżał terror czerwonoarmistów, pozostała w mieście niemiecka ludność cywilna próbowała wyciągać z ruin zabytkowe przedmioty. Polowali na nie również Rosjanie, którzy ogołocili Elbląg z niemal wszystkiego, co cenne. Później pojawili się szabrownicy z centralnej Polski, plądrujący nie tylko wśród ruin. Dopiero w październiku 1945 roku Komenda Rejonu Morskiego przystąpiła do kontroli kanału łączącego miasto z Zalewem Wiślanym. Wcześniej statki i stateczki pływały kanałem bez żadnej odprawy. I były wśród nich nie tylko jednostki radzieckie, wywożące do Królewca przede wszystkim wyposażenie elbląskich fabryk. Tą drogą wodną prowadził też kanał polskiego przemytu. Z rosyjskich dokumentów wiadomo, że zniszczony Elbing odwiedziła operująca na tyłach wojsk 2. Frontu Białoruskiego brygada trofiejna Komitetu do spraw Sztuki przy Radzie Komisarzy Ludowych ZSRR, dowodzona przez podpułkownika Leontija Denisowa. Nie wiadomo czy, a jeśli tak, to co zabrali ze sobą. Gdy w Elblągu na dobre zaczęli gospodarować Polacy, nikt - ani władze, ani zwykli ludzie - nie przejmował się jakimiś dobrami kultury, zwłaszcza starymi rękopisami i drukami, które w oczach tych, którzy tu się osiedlili, nie przedstawiały żadnej wartości. Chyba że jako podpałka do pieca. Wcale nie do rzadkości należały przypadki, że w antyniemieckim szale niszczono wszystko, co przypominało pruskie tu rządy. Czy taki los spotkał skarb nad skarbami, czyli napisaną w średniowiecznej niemczyźnie "Księgę elbląską"? Już na pierwszy rzut oka ów klocek wyglądał na bardzo stary i bardzo cenny, ale wielu ludzi nie zwracało na to uwagi. "Księgi elbląskiej" nie odnaleziono do dzisiaj. Na mocy podpisanego 20 listopada 1946 roku polsko-brytyjskiego układu o reewakuacji polskich archiwaliów i dzieł sztuki zdeponowanych w Bad Sulz-Detfurcie, Goslarze i Grasleben, do Polski wkrótce wróciły archiwalia elbląskie. Niemcy przechowywali je jednak nie w jakiejś kopalni srebra koło Goslaru - jak pisał Krzysztof Dubiński w "Sekretach »Księgi elbląskiej«" - ale w kopalni soli w Grasleben, którą zajęły wojska amerykańskie. Zanim Grasleben przekazano Brytyjczykom, jeden z amerykańskich oficerów Sekcji Zabytków, Dzieł Sztuki i Archiwaliów (MFAA) w zagadkowych okolicznościach wywiózł z kopalni niektóre zabytki ze skarbców katedr poznańskiej i gnieźnieńskiej. Wprawdzie wkrótce się one odnalazły, ale na kontrolę tej podziemnej składnicy dóbr kultury pofatygował się sam szef MFAA major Mason Hammond, w cywilu profesor filologii klasycznej na Uniwersytecie Harvardzkim. W odtajnionym aneksie do raportu z tej kontroli, przeprowadzonej 27 maja 1945 roku, wśród wielu instytucji kulturalnych, których zbiory Niemcy umieścili w Grasleben, wymieniono "Elbing: Stadtarchiv". Skarby ze średniowiecznych latryn Gdy 9 lutego 1945 roku artyleria radziecka przypuściła huraganowy atak na elbląskie Stare Miasto, kościół świętego Mikołaja (obecna katedra diecezji elbląskiej) podzielił jego los, lecz rychło ten zabytek architektury gotyckiej odbudowano. Wnętrze świątyni przykryto żelbetowym stropem, pod którym utworzono unikatową galerię sztuki średniowiecznej. Zgromadzono tu bowiem wszystko, co ocalało z innych kościołów elbląskich. Trafiły tu przede wszystkich rzeźby czy piętnasto- i szesnastowieczne ołtarze z nieistniejącego już kościoła Trzech Króli i kościoła Najświętszej Marii Panny, który - po odbudowie - władze PRL przekształciły w Galerię EL, znaną w świecie i zasłużoną dla kultury polskiej. W tamtym tragicznym dla miasta lutym spłonęły też - wśród wielu innych - trzy zabytkowe kamieniczki przy Heilige Geiststrasse (ulicy Świętego Ducha), gdzie od 1926 roku znajdowało się Muzeum Miejskie. Ocalała tylko niewielka część zbiorów Städtisches Museum, którą na kilka tygodni przed rajdem czołgów Diaczenki wywieziono z miasta. Gdy po latach rozbierano ruiny kamieniczek należących do muzeum, w gruzach znaleziono nienaruszoną szafę pancerną, a w niej cenną kolekcję numizmatyczną. Wkrótce po wojnie do piwnic zburzonych domów Starego Miasta zapuszczali się nie tylko szabrownicy z centralnej i południowej Polski, ale także miejscowi poszukiwacze skarbów, których na ziemiach odzyskanych (a to określenie idealnie pasuje do Elbląga) nie brakowało. Nikt z nich nawet nie pomyślał, że prawdziwe skarby znajdują się nie w zagraconych piwnicach, lecz na podwórkach, gdzie pod warstwą gruzu i ziemi kryły się średniowieczne latryny. To w nich archeolodzy przeprowadzający badania przed odbudową poszczególnych kwartałów elbląskiego Starego Miasta znaleźli dziesiątki tysięcy drogich naczyń i butelek, w tym takie skarby jak wart majątek talerz wykonany w arabskim warsztacie w Hiszpanii, czy równie cenną giternę, dalekiego przodka dzisiejszej gitary. Z dawnych latryn wyciągnięto drogie weneckie kielichy ze szkła i delikatną porcelanę chińską, kościane grzebienie i szczoteczki do zębów, pugilares z tłoczonej skóry na tabliczkę woskową, czyli podręczny notatnik, okulary, czy specjalne nożyczki do obcinania knotów świec. "Przez wiele dziesięcioleci historycy myśleli, że Elbląg był prowincjonalną mieściną. My odkopaliśmy bogate kupieckie miasto. Nieprawdopodobnie bogate" - powiedziała w wywiadzie prasowym w 2004 roku archeolog Grażyna Nawrolska. LeszekAdamczewski Poznański dziennikarz i pisarz. Wieloletni współpracownik "Odkrywcy". Autor ponad 20 książek, cieszących się wielkim zainteresowaniem czytelników, poświęconych tajemniczym zdarzeniom z czasów II wojny światowej. Najnowsza pozycja tego autora to "Zejście do piekieł" wydana nakładem Repliki.