Najnowszy dotyczy kierowanej przez nią sejmowej komisji kultury i środków przekazu. Śledzińska-Katarasińska okazała się bardzo sprawna w zamykaniu ust posłom. W czasie debaty o ustawie medialnej nie dopuściła do jakiejkolwiek dyskusji, na co posłowie PiS musieli odpowiedzieć bojkotem prac komisji. - Odbieranie nam głosu wyklucza możliwość pracy w komisji - grzmiał Jan Ołdakowski z PiS, jeden z tych, których przewodnicząca nie dopuściła do głosu. Tymczasem ona szczególnie powinna uważać na takie zachowania. Jako dziennikarka z zawodu i wciąż pracownica "Gazety Wyborczej", tym bardziej powinna strzec wysokich standardów. Jednak Śledzińska-Katarasińska już nieraz pokazała jak jest elastyczna. Marcowe pisanie Poza Łodzią po raz pierwszy usłyszano o niej w 1997 roku. Podczas tworzenia rządu AWS-UW dziennik "Życie" ujawnił niekulturalną przeszłość kandydatki na ministra kultury. Według dziennika, w 1968 roku uczestniczyła w antyżydowskiej nagonce w prasie. Zrezygnowała z wygodnego fotela, ale bez przekonania. To nie ona pisała tamte teksty - twierdziła. - Nie zrezygnowałam dlatego, że czuję się winna. 30 lat temu ukazywały się artykuły, przyznaję podłe i głupie, sygnowane moim nazwiskiem - mówiła. I choć mało kto w to wierzył, Seweryn Blumsztajn, jej kolega z "GW" rozgrzeszył ją. "Ile lat trzeba być przyzwoitym, żeby cię nie rozliczali z twoich błędów sprzed 30 lat? Bardzo różne były drogi ludzi do opozycji" - tłumaczył. Jednak przygoda z 1968 roku miała dalszy ciąg. W 1971 roku, tuż po masakrze robotników na Wybrzeżu, popisała się oryginalnością: wstąpiła do PZPR. I przez następne 10 lat, jako zaangażowana dziennikarka partyjnej gazety, chwaliła socjalizm. Sama ten okres podsumowała skromnie. "Niegdyś dziennikarka pasjonująca się przemysłem lekkim" - napisała o sobie. Tym bardziej, że w 1981 roku przejrzała na oczy (choć nie było to olśnienie, lecz proces). - Od 1980 roku powoli, acz konsekwentnie przechodziłam na stronę opozycji - oceniła po latach. Różne były drogi Gdy na początku stanu wojennego komisja weryfikacyjna zakazała jej pracy w mediach, pieniądze zarabiała pracując w biurze podróży. Trafiła też do "Niewidomego Spółdzielcy", który stał się przystanią dla dziennikarzy. Pisała też w drugim obiegu. Kiedy w 1989 roku zmieniała się władza, ona działała w Komitetach Obywatelskich. Zaangażowanie zaowocowało funkcją w "GW". Najpierw tworzyła łódzki oddział gazety, potem została jego szefem. Szybko jednak wciągnęła ją polityka. Partyjną legitymację wystawił jej teraz ROAD, a potem kolejno Unia Demokratyczna i Unia Wolności. Posłanką została w 1991 roku i jest nią, bez przerwy, do dziś. Gdy trzej tenorzy w 2001 roku zakładali PO, ona też poczuła wiatr w żaglach. Wstąpiła, by znów przejrzeć na oczy, choć i teraz było to rozłożone w czasie. "Z socjalliberała powoli, acz konsekwentnie przesuwa się na pozycję konserwatywno-liberalne, upatrując w tym nurcie szansy na stworzenie w Polsce silnej, odpowiedzialnej i umiarkowanej prawicy" - napisała o sobie na stronie www.