Ludwik Prądzyński to jeden z trzech robotników, którzy rozpoczęli w sierpniu 1980 r. historyczny strajk w Stoczni Gdańskiej. 29 grudnia ub. roku wezwał na teren swojej posesji policję i poinformował o pobiciu i groźbach pod swoim adresem. Miał tego dokonać Mariusz M. - który w zamian za tzw. opiekę mieszka z rodziną w domu Prądzyńskiego. Prądzyński nie był zadowolony z interwencji policjantów i na początku stycznia złożył skargę do pomorskiego komendanta policji. "Przeprowadzona wewnętrzna kontrola nie potwierdziła zarzutów stawianych przez autora skargi" - powiedział w piątek PAP podkom. Maciej Stęplewski z biura prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku. Poinformował PAP, że według policjantów badających zasadność skargi, funkcjonariusze na miejscu zdarzenia zastali "dwie zwaśnione i skonfliktowane osoby". "Mężczyźni oskarżali się nawzajem o pobicie. Policjanci uznali, że sprawa wyczerpuje znamiona paragrafu kodeksu karnego o naruszeniu nietykalności cielesnej, która ścigana jest z prywatnego wniosku. Funkcjonariusze zapytali też pana Prądzyńskiego, czy obawia się gróźb. Ten zaprzeczył. W takiej sytuacji policjanci nie mogli podjąć żadnej interwencji" - dodał. Według policji następnego dnia Prądzyński pojawił się na komisariacie policji i oświadczył, że jednak boi się kierowanych pod jego adresem gróźb. "Na tej podstawie wszczęte zostało dochodzenie, które trwa" - wyjaśnił. Prądzyński jest oburzony odpowiedzią policji. "To kłamstwo na kłamstwie. Podtrzymuję to, co napisałem w skardze, że to był napad na mnie. Kiedy zapoznam się ze stanowiskiem komendanta skonsultuję się z prawnikami i podejmę dalsze kroki" - powiedział PAP. Według niego świadkami braku reakcji ze strony funkcjonariuszy był sąsiad i jego dwóch znajomych. "Policja odjechała, a mnie pozostawiono pobitego, bez ochrony, nie mogłem pojechać z karetką pogotowia z uwagi na obawę, że sprawca spełni groźby spalenia moich obiektów" - napisał Prądzyński w liście do pomorskiego szefa policji. Mariusz M. wraz z kilkuosobową rodziną mieszka od 2008 r. w domu Prądzyńskiego bezpłatnie - za tzw. opiekę. W 2010 r. Prądzyński postanowił wymówić mężczyźnie wynajem, a następnie, gdy ten się nie zgodził, zaczął bezskutecznie naliczać czynsz. Według Prądzyńskiego, Mariusz M. odmówił opuszczenia domu i zaczął mu grozić, że spali mu posiadłość i auto. Pracownik Stoczni Gdańsk wielokrotnie informował o tych pogróżkach miejscową policję, ale ta - według jego relacji - nie podjęła żadnych kroków. Stęplewski poinformował natomiast, że kontrola nie wykazała, aby Prądzyński wcześniej zgłaszał na policję jakiekolwiek skargi na Mariusza M. Prądzyński miał złamany nos, do połowy stycznia przebywał na zwolnieniu lekarskim. Pod koniec lat 70. ub. wieku Ludwik Prądzyński był działaczem Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża. 14 sierpnia 1980 z inspiracji Bogdana Borusewicza Prądzyński wraz z dwoma innymi robotnikami - Jerzym Borowczakiem i Bogdanem Felskim - wywołał strajk w Stoczni Gdańskiej. Po kilku godzinach na jego czele stanął Lech Wałęsa. Historyczny protest zakończony 31 sierpnia podpisaniem Porozumień Sierpniowych dał początek powstaniu NSZZ "Solidarność". W stanie wojennym Prądzyński był internowany. Jest honorowym obywatelem miasta Gdańska. W 2006 r. został odznaczony przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.