Siostra Maria Ślipek ze Zgromadzenia Najświętszego Serca Jezusa w Tarnowie: Już w drodze ktoś zapytał, czy jeżeli będą potrzebować tłumacza, jestem gotowa pomóc. Odpowiedziałam, że nie jestem profesjonalistą. Ja po prostu znam język. Tym językiem się porozumiewam, ludzie mnie rozumieją, a ja rozumiem, co oni mówią. Na miejscu okazało się, że ta pomoc była bardzo potrzebna, dlatego że - z tego, co pamiętam - to ci tłumacze byli tak dobrani, że kogo można było skądś ściągnąć, to ściągano. Jakoś sobie radziliśmy. Trudno było w wielu wpadkach ustalić, czy rzeczywiście chodzi o daną osobę. Prokuratorzy byli Rosjanami. Oni mieli i jakieś spisy i pewne zdjęcia. Zobacz więcej. Kliknij! Te zdjęcia pochodziły od bliskich ofiar? Pochodziły z Polski? - Nie, to były zdjęcia z miejsca katastrofy. Kiedy proszono poszczególne osoby, poszczególnych bliskich, żeby się zgłosili, to już był jakiś konkretny materiał. To nie było działanie w ciemno. Gdzie to się odbywało? Jak wyglądało to pomieszczenie? - Wszystko odbywało się w Instytucie Medycyny w Moskwie. Na parterze - jeśli dobrze pamiętam - były takie pomieszczenia, jakie są w różnych szpitalach moskiewskich. Miejsca, gdzie można zebrać się na pogrzeb. Nagranie z całej rozmowy. Zobacz materiał wideo To były duże pomieszczenia? Przecież tam przewijała się masa ludzi. - Dosyć duże pomieszczenia, ale tam wchodziło się dopiero, kiedy już były informacje, że można było rozpoznać, że to jest rzeczywiście dana osoba. I tam były jakby cztery podesty, gdzie kładziono te ciała, które były przykryte prześcieradłem. Z tym, że jeżeli ciało - mniej więcej - było w całości, to było po prostu przykryte tym prześcieradłem. Jeżeli zaś ciało było w kawałkach, to także było przykryte prześcieradłem, ale były w nim otwory. Można było zobaczyć np. kolano, bok. Otwory w tych prześcieradłach? - Tak. Żeby patrząc, można było lepiej rozpoznać, zwłaszcza jeżeli były jakieś znaki szczególne. Jak dużo rodzin musiało rozpoznawać w ten sposób swoich bliskich? - Trudno mi w tej chwili określić, ale wydaje mi się, że ciała ofiar, które były w całości, były nieliczne. To były rzeczywiście resztki ciał. I one w tej postaci były chowane do trumien metalowych? - Były pakowane w takie worki foliowe. To może brzmi dosyć ordynarnie, ale był to sposób na to, żeby te szczątki zebrać w całości. Lekarze mówili, że to jest dosyć częste, jeżeli samolot się przewraca, to roztrzaskują się ludzkie głowy. I ja widziałam jedno ciało bez głowy, to strasznie trudno rozpoznać. Ja się nie dziwię różnym pomyłkom. - Prokurator Generalny w tej chwili mówi, że to rodziny popełniły pomyłki, identyfikując co najmniej dwie osoby. - Ja spotkałam się z taką konkretną sytuacją, dlatego że miałam być tam jeszcze przy kimś, to chyba był nawet człowiek z ochrony rządu. Podano, że to jest on. Tymczasem, nie pamiętam, chyba żona stwierdziła, że to nie jest on. To było pierwszego dnia, kiedy ona stwierdziła, że to nie jest jej mąż. Na drugi dzień rano zobaczyła młodego lekarza albo studenta, który go znalazł. Czy te ciała po identyfikacji były jakoś oznaczane? - Tak, były oznaczane. Dlatego, jeżeli dobrze pamiętam, może po identyfikacji była stawiana jakaś tabliczka. Z nazwiskiem? Z numerem? - Z tego, co sobie przypominam, tam były nazwiska, bo to były trumny. Po identyfikacji oni wkładali ciała do takich typowych rosyjskich trumien. To były deski przykryte materiałem czerwonym, zielonym albo innym. Potem przynoszono je do tego pomieszczenia, gdzie stały trumny przygotowane już do przewozu do Polski. Polskie trumny? - Polskie trumny, one były podwójne. Pierwsza była metalowa, druga normalna, z drzewa. Brano te tabliczki i przybijano do trumien. To były pierwsze dwa dni, kiedy nam powiedziano, że dalsze rozpoznawanie będzie bardzo trudne i bardzo żmudne. Na podstawie badań genetycznych? - Tak. Jak wyglądało badanie DNA, na ile było zrobione, czy te wyniki nie doszły tam, gdzie powinny dojść - ja na ten temat nic nie mogę powiedzieć. Wdowa po Januszu Kochanowskim mówi, że w tej chwili najwyżej kilka rodzin może być pewnych, do kogo chodzi na grób, że ekshumacje kolejne będą konieczne. Zbliża się pierwszy listopada, jak te rodziny mają poradzić sobie z tą niepewnością? Czy odwiedzając swojego bliskiego, swoją bliską w rodzinnym grobie? Jak powiedział mi jeden z księży, poznał biskupa polskiego po pierścieniu na palcu. Pomyłki są nieuniknione. Ja się zawsze boję jakiś okrągłych zdań, bo wiadomo, że tu chodzi o ludzi, ale właściwie człowiekowi wierzącemu jest lżej, ponieważ wie, gdzie szukać pomocy. Rozmawiał Michał Kowalewski, radio RMF FM