Sąd Okręgowy Warszawa-Praga przesłuchał Sikorskiego jako świadka w procesie cywilnym, jaki prezydent Bronisław Komorowski wytoczył posłowi PiS Jackowi Sasinowi za przytoczenie w "Naszym Dzienniku" rzekomych słów Komorowskiego i Sikorskiego z 2010 r.Strony procesu były reprezentowane przez adwokatów. Sprawę odroczono do 30 lipca, kiedy możliwe jest zakończenie procesu. Prezydent skierował przeciw Sasinowi - b. wiceszefowi Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego - pozew o ochronę swych dóbr osobistych. Przyczyną była wypowiedź Sasina z października 2011 r. dla "Naszego Dziennika". Mówił tam o kulisach przejmowania władzy przez Komorowskiego po śmierci Lecha Kaczyńskiego w katastrofie smoleńskiej. Padły m.in. takie słowa: "Sami słyszeliśmy z Maciejem Łopińskim od personelu obsługującego gości w jednej z placówek prezydenckich w Warszawie, jak niedługo po katastrofie świetnie bawili się na zakrapianym alkoholem spotkaniu Bronisław Komorowski i Radosław Sikorski. Według relacji byli wówczas w doskonałych nastrojach i w pewnym momencie Komorowski miał podobno powiedzieć do Sikorskiego: Lecha nie ma, ale został nam jeszcze ten drugi. Na co Sikorski: Nie martw się, Bronek, mamy jeszcze jedną tutkę. Jak nam mówiono, takie słowa tam wtedy padały". "Nigdy nie kłamię" W czwartek Sikorski w sądzie oświadczył - jak podkreślił - "kategorycznie", że nie było takich wypowiedzi ani Komorowskiego, ani jego samego. - One są zmyślone w 100 proc. - oświadczył. - Takie słowa z ust ówczesnej głowy państwa bym zapamiętał - powiedział szef MSZ. - Nigdy nie kłamię - dodał. Według Sikorskiego także "rzekoma zakrapiana kolacja nigdy nie miała miejsca". - Brak mi słów na opis oburzenia, jakie odczuwam w związku z taką insynuacją - odparł na pytanie sądu o zwrot, że wraz z Komorowskim "świetnie się bawili". Pytany przez pełnomocnika Sasina mec. Grzegorza Rybickiego o charakter swej znajomości z Komorowskim, Sikorski zeznał, że to "znajomość podszyta rywalizacją", bo obaj byli kontrkandydatami w prawyborach PO przed wyborami prezydenckimi. - Byliśmy na "ty" od wielu lat; nie znaliśmy się bliżej prywatnie - dodał. Sąd uchylił pytania pełnomocnika pozwanego o słowa Sikorskiego o tym, że "prezydent nie powinien być niski" i "dorżniemy watahę". Według Rybickiego ich uchylenie było bezpodstawne, bo wiązały się ze sprawą. "Premier się rozpłakał" Sikorski podkreślił, że ma osobisty stosunek do sprawy, bo był zaproszony na pokład Tu-154 lecącego 10 kwietnia do Smoleńska. - Mam świadomość, że mogłem być jednym z pasażerów, wśród których byli moi podwładni; znałem też 80 proc. pasażerów - zeznał. Przypomniał, że to on poinformował o katastrofie premiera, marszałka Sejmu i prezesa PiS. - Wszyscy byliśmy wstrząśnięci do głębi, a premier Tusk rozpłakał się, gdy odczytywałem listę pasażerów - dodał. Pozew wnosi, by sąd nakazał Sasinowi przeprosiny w "NDz", w których miałby on przyznać, że informacja o takiej rozmowie jest nieprawdziwa. Pozew - oprócz kosztów wykupu ogłoszenia - nie zawiera roszczeń natury finansowej. Rybicki wnosi o jego oddalenie. Sasin ma 30 lipca zeznawać jako pozwany, choć pełnomocnik powoda mec. Roman Nowosielski wnosił do sądu o rezygnację z jego przesłuchania. - Mój klient chce zeznawać m.in. o zachowaniach powoda wobec Lecha Kaczyńskiego przed 10 kwietnia oraz o motywach jego wypowiedzi dla "Ndz" - mówił Rybicki. Nowosielski nie wniósł o przesłuchanie prezydenta - choć taki wniosek był w pozwie. W 2012 r. Sasin mówił, że zdziwił go ten pozew. Dodał, że dotyczy on "jednego, dwóch zdań w dużym wywiadzie". - Prezydent Komorowski nie zwrócił się do "Naszego Dziennika" z prośbą o polemikę czy sprostowanie - powiedział Sasin. - Czym innym jest polemika, a czym innym zwykłe kłamstwo - mówiła wtedy szefowa biura prasowego Kancelarii Prezydenta Joanna Trzaska-Wieczorek. Zgodnie z prawem to na pozwanym ciąży obowiązek wykazania prawdziwości swych słów lub choćby dowiedzenia, że działał w interesie publicznym, wobec czego nie może ponosić odpowiedzialności cywilnej.