Stasiak podkreślił, że jest zadowolony z chęci współpracy wyrażonej przez Sikorskiego; minister zamierza zadzwonić do szefa dyplomacji i podziękować mu za list. MSZ oficjalnie nie chciało ani potwierdzić, ani zaprzeczyć informacjom w sprawie listu. Sam Sikorski obecnie przebywa w USA. Według źródła z otoczenia prezydenta, Sikorski napisał w liście, który dotarł do Kancelarii Prezydenta w tym tygodniu, że kandydaci na ambasadorów będą przedstawiani Lechowi Kaczyńskiemu przed zaprezentowaniem ich w krajach przyjmujących i przed wystąpieniem o tzw. agreement, czyli zgodę państwa na objęcie przez daną osobę funkcji ambasadora. Szef dyplomacji miał też w liście wykazać otwartość na prezentowanie przez Lecha Kaczyńskiego swoich kandydatów na ambasadorów. Jednak - według informatora - nie ma żadnej umowy między Pałacem Prezydenckim a MSZ zakładającej, że np. resort proponuje dwóch ambasadorów, a prezydent - jednego. Współpracownicy prezydenta pozytywnie przyjęli zapowiedź Sikorskiego o współdziałaniu w sprawie nominacji ambasadorskich. Jeden z nich stwierdził, że "jest to powrót do dobrej praktyki" dotyczącej obsady ambasadorów, stosowanej przez szefów MSZ za prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego, jednak porzuconej w ostatnim czasie. - Sikorski wyciągnął rękę do współpracy - podkreśla inna osoba z otoczenia prezydenta. Do sporu dotyczącego procedury nominacji ambasadorów doszło na linii Pałac Prezydencki-MSZ w pierwszej połowie lipca po tym, jak Sikorski podał, że pod różnymi dokumentami dotyczącymi powoływania i odwoływania ambasadorów brakuje prawie 100 podpisów prezydenta. Niedługo potem prezydent podpisał ponad połowę z tych dokumentów. Odnosząc się do wypowiedzi Sikorskiego Lech Kaczyński podkreślił jednak, że gdy się mówi o stu podpisach, "to się sugeruje sto spraw i to był zabieg czysto propagandowy". Prezydent zadeklarował wówczas, że jest gotów do kompromisu z rządem w sprawie powoływania ambasadorów, jeśli będzie brał w tym procesie "aktywny udział". Jego zdaniem, w warunkach kohabitacji kompromis jest najlepszym rozwiązaniem - pewną część ambasadorów proponowałby prezydent, a część premier.