Czym mieliby się zajmować? Tym samym, co do tej pory: pełnieniem funkcji reprezentacyjnych i prowadzeniem domu. Tyle, że od teraz będą dostawać za to wynagrodzenie. Jak wyjaśnia źródło "Wprost" w MSZ, Sikorski podjął tę decyzję ze względu na zjawisko, które dyplomaci nazywają syndromem żony ambasadora. Co to takiego? "Żony ambasadorów często są osobami aktywnymi zawodowo, a po wyjeździe na placówkę prawo zabrania im podejmowania pracy. Powoduje to frustrację" - tłumaczy rozmówca "Wprost". "Poza tym żona ambasadora do tej pory nie mogła sobie wliczać pobytu na placówce do emerytury. A chcąc nie chcąc musiała bywać z mężem, organizować kolacje czy prowadzić działalność charytatywną" - dodaje w rozmowie z "Wprost" były ambasador w Bułgarii Andrzej Papierz, mąż i ojciec pięciorga dzieci. Zatrudnianie żon dyplomatów w placówkach teoretycznie było możliwe od dawna, ale umożliwiający to przepis w praktyce był martwy. "Minister kazał to zmienić. Etat dla żony ambasadora ma być od tej pory standardem" - twierdzi rozmówca "Wprost". Na efekty nie trzeba było długo czekać. Obecnie już kilkanaście placówek zdecydowało się na zatrudnienie małżonków ambasadorów. Formalnie żony i mężowie dyplomatów mają "pół etatu na stanowisku referenta ds. organizacyjno-protokolarnych w formule etatu niekierowanego". W praktyce oznacza to pełnienie funkcji reprezentacyjnych i prowadzenie domów. Z informacji "Wprost" wynika, że decyzja Sikroskiego jest zasługą Stowarzyszenia Rodzin Dyplomatów, które od dawna lobbowało w tej sprawie. "Minister wyszedł naprzeciw tym oczekiwaniom" - mówi "Wprost" rzecznik MSZ Marcin Bosacki.