- Ta ambasada to relikt PRL w czystej postaci - oceniają polscy dyplomaci. Chodzi zarówno o jej wielkość jak i niespotykaną gdzie indziej obsadę. Pracuje w niej aż 15O osób. - To efekt prestiżowej zasady wzajemności: liczny personel rosyjski w Warszawie, równoważony był podobną liczbą dyplomatów polskich w Moskwie, a wielkość naszej placówki musiała co do centymetra odpowiadać wielkość przedstawicielstwa ZSRR. A tę zasadę odziedziczyliśmy także w wolnej Polsce - wyjaśnia wysoki urzędnik MSZ. Teraz ma się to skończyć. Pracę w Moskwie straci 22 pracowników ambasady. Do dopiero początek. - Zwolnionych zostanie jeszcze co najmniej 20 osób - usłyszał "Dziennik" w resorcie spraw zagranicznych. A rzecznik MSZ Piotr Paszkowski tłumaczy: "Te cięcia wynikają z tego, że dostosowujemy pracę ambasad do unijnych standardów". Wcześniej w dyplomacji zwłaszcza na Wschodzie liczył się prestiż często na pokaz. - Byliśmy drugą potęgą w RWPG i to musiało być widać - mówi Stanisław Ciosek, wieloletni ambasador w Moskwie. Przy czym nijak się to miało do naszych potrzeb. - W moskiewskiej ambasadzie pracowało ponad 200 osób oraz personel techniczny, w tym dwóch panów, odpowiedzialnych jedynie za wymianę przepalonych żarówek - wspomina. To jednak przeszłość. "Minister oczekuje dziś od służby dyplomatycznej innego sposobu działania" - podkreśla Paszkowski. - Na pewno dąży do zmiany stylu naszej dyplomacji - dodaje. Wynika to nie tylko z uczestnictwa Polski w NATO i Unii Europejskiej. - Dziś, przy możliwości zorganizowania w 15 minut telekonferencji, tak liczna obsada placówek nie jest konieczna - przekonuje rzecznik MSZ. Mniejszą rolę odrywa też w kontaktach protokół dyplomatyczny. Większą - dyplomacja kominkowa, którą Sikorski śmiało wprowadził podczas niedawnej wizyty w Polsce szefa dyplomacji Niemiec, zapraszając go do swojej posiadłości. Jednak przed spotkaniami dyplomatów w prywatnych rezydencjach rolę salonu spełniały ambasady. A ta w Moskwie była okazała. Obok głównego budynku placówki wybudowano wieżowiec z ponad 100 mieszkaniami. Prawie tyle samo metrów kwadratowych znalazło się pod ziemią. Powód? - Aparatura klimatyzacyjna z lat 70., musiała mieć porównywalną powierzchnię, jak ta, którą miała chłodzić - wyjaśnia Ciosek. Były też specjalne sklepy, sprzedające głównie bezcłowy alkohol. O bizantyjskim charakterze placówki mówi też Paweł Kowal, wiceszef MSZ w gabinecie PiS. - Był tam nawet specjalny szef protokołu - wspomina. MSZ zamierza porządkować sprawy dalej: do końca roku zniknie 16 "martwych placówek", czyli ambasad utrzymywanych ze względów prestiżowych w krajach Afryki i Azji. - Polska nie miała w tych regionach żadnych interesów, nie było tam Polonii, a ich utrzymanie kosztowało 16 mln zł - wyjaśnia Paszkowski. I przypomina, że już w przyszłym roku Unia Europejska będzie prowadzić wspólną dyplomację. Każdy Polak będzie mógł zwrócić się o pomoc do dowolnej placówki kraju UE. Więcej na ten temat - w czwartkowym wydaniu "Dziennika".