Franka można wesprzeć TUTAJ! Małego Frania zaatakował złośliwy guz pnia mózgu - glejak DIPG. "Nasza historia zaczęła się zupełnie niewinnie... Panie w przedszkolu zauważyły, że synek podsuwa sobie coraz bliżej książki, by zobaczyć literki i obrazki. Poszliśmy z Franiem do okulisty, zaczął nosić okulary. Po kilku dniach jedno oczko zaczęło zezować... Lekarze twierdzili, że to u dzieci w jego wieku normalne. Objawy Frania coraz bardziej nas niepokoiły. Gdy synek zaczął tracić równowagę, zataczać się, pojechaliśmy na SOR w Katowicach. Już tam zostaliśmy" - wspominają rodzice chłopca. "Franuś ma glejaka, guz pnia mózgu. Stopień zaawansowania nowotworu oceniany jest w IV-stopniowej skali... Franuś ma stopień IV. Ten najgorszy... Najgorsze są też rokowania. Lekarze powiedzieli nam, że guz jest nieoperacyjny i nieuleczalny. Że mogą jedynie dać Franusiowi chemię, która nie wyleczy, ale przedłuży życie. Powiedzieli, że mamy zrobić wszystko, żeby synek był szczęśliwy... Otoczyć go opieką i cieszyć się każdą chwilą, bo nie zostało nam zbyt wiele czasu. Rok, maksymalnie trzy lata" - mówią. "Franuś w międzyczasie dostał dwa cykle chemii, niestety - nie zadziałały. Onkologia stała się naszym domem, guz cały czas rósł, a nasz synek znikał z każdym dniem... Nowotwór odbierał mu władzę nad ciałem, uszkadzał wzrok, mowę. Wiedzieliśmy, że musimy walczyć, bo bezczynność oznacza dla naszego synka jedno - śmierć. Zaczęliśmy szukać pomocy poza Polską, w Europie, a potem na całym świecie" - wspominają. Okazało się, że ratunek istnieje. Na Zachodzie leczenie raka nie kończy się na radio- i chemioterapii. Wiele ośrodków wprowadza eksperymentalne metody leczenia. W Monterrey w Meksyku jest klinika, specjalizująca się w leczeniu guzów mózgu. Stosuje się tam chemioterapię celowaną, precyzyjnie wymierzoną w guza. Jeździ tam wiele dzieci z Polski. Dzieci, którym miało zostać kilka miesięcy czasu, wciąż żyją. "Dzięki pomocy ludzi o dobrych sercach, których poprosiliśmy o pomoc, Franiowi udało się rozpocząć leczenie w Monterrey. Gdyby nie to, pewnie nie byłoby go już z nami... Synek jest ich pacjentem od roku. Co pięć tygodni zjawiamy się w klinice, gdzie Franuś przechodzi dziesięciodniowe leczenie. Lekarze z całych sił starają się pokonać potwora, który tkwi w głowie naszego synka. Najważniejsze, że leczenie działa! Organizm Frania reaguje na leczenie, a guz się zmniejsza. Lekarze z Meksyku mówią o spektakularnym sukcesie! Lepszych wieści nie mogliśmy dostać na gwiazdkę" - cieszą się rodzice chłopca. "Franek czuje się coraz lepiej, chodzi do szkoły, gra w piłkę... Zaraża innych energią i optymizmem. Boimy się jednak cieszyć, bo wiemy, że to jedyna i ostatnia szansa Frania na życie. Innych nie ma... Dlatego błagamy o pomoc, bo jesteśmy zrozpaczeni. Na leczenie Franka wydaliśmy wszystko, każdy grosz... Nie mamy już pieniędzy, by zapłacić za życie naszego dziecka. Co pięć tygodni Franio musi się pojawiać w Meksyku na 10-dniowe leczenie. Rocznie kwota rośnie do ogromnych rozmiarów. Nie możemy się poddać, bo koniec walki oznacza śmierć... Liczy się każda złotówka i czas! Chcemy, żeby Franio dmuchał kolejną świeczkę na torcie, żeby poszedł do liceum, żeby spędzał wakacje nad morzem, nie na onkologii... Prosimy - pomóż naszemu synkowi. Nie pozwól mu odejść" - apelują rodzice siedmiolatka. Franka można wesprzeć TUTAJ!