Dariusz Jaroń, Interia: Co nowe stenogramy mówią o przyczynach katastrofy smoleńskiej? Michał Setlak, "Przegląd Lotniczy": Stenogramy nie zawierają żadnych informacji, które w jakikolwiek sposób pozwalałyby kwestionować przyczynę katastrofy określoną w opublikowanym w lipcu 2011 roku raporcie Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. W raporcie bardzo precyzyjnie sformułowano przyczynę zdarzenia: zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania przy nadmiernej prędkości opadania w warunkach atmosferycznych uniemożliwiających wzrokowy kontakt z terenem oraz spóźnione rozpoczęcie manewru odejścia na drugi krąg. Czyli przyczyna katastrofy się nie zmienia? - Zgadza się. Choć wielu osobom wydaje się, że przyczyna katastrofy wciąż jest niewiadomą i musi zostać zbadana, to nieprawda. Przyczyna jest znana od lipca 2011 roku, czyli od momentu, kiedy komisja Millera zakończyła pracę, której celem było określenie przyczyny wypadku w celach profilaktycznych. W raporcie oprócz wskazania przyczyny, znalazły się również zalecenia profilaktyczne po to, aby uniknąć zaistnienia podobnych wypadków w przyszłości. Te zalecenia zostały wprowadzone w siłach powietrznych. Wyciągnięto wnioski z katastrofy tupolewa? - Przed katastrofą było sporo wypadków: głośna katastrofa wojskowego samolotu CASA, "Bryzy" w Babich Dołach, gdzie zginęło czterech lotników, był wypadek Mi-24 w Drawsku Pomorskim z jedną ofiarą śmiertelną czy awaryjne lądowanie rządowego Mi-8 z premierem Millerem na pokładzie. Po wprowadzeniu zaleceń zawartych w raporcie komisji ta czarna seria skończyła się. Widać, że profilaktyka sformułowana przez członków komisji jest skuteczna. - Wracając jeszcze do stenogramów. Jeżeli chodzi o najważniejsze kwestie, czyli funkcjonowanie załogi, korespondencję z kontrolerami, pilotowanie samolotu - zapisy pokrywają się ze stenogramami opracowanymi wcześniej przez Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Policji na potrzeby komisji Millera. Doszły natomiast szczegóły, które mogą być istotne dla prokuratury, prowadzącej, niezależnie od komisji, śledztwo, mające na celu określenie, czy katastrofa była wynikiem popełnienia przestępstwa. Gdyby do tego doszło, zadaniem prokuratury jest określenie personalnej odpowiedzialności za działania niezgodne z prawem. Te niuanse mogą być interesujące dla prokuratury i później sądu. Reasumując: znamy przyczynę katastrofy, do wyjaśnienia pozostają okoliczności, jakie do niej doprowadziły? - Tak, poznanie odpowiedzi na pytanie, co się przyczyniło do wypadku. Bo przyczyna jest znana. Nikt z lotników tego nie kwestionuje. Samolot zszedł poniżej minimalnej wysokości zniżania, co potwierdzają odczyty rejestratorów rozmów w kabinie i zapisy rejestratorów parametrów lotu: są odczyty wysokościomierza barometrycznego, które wskazują, że samolot znalazł się znacznie niżej niż powinien lecieć. W pewnym momencie znalazł się nawet poniżej wysokości pasa startowego. - Tor lotu bardzo dobrze ilustrują ślady w terenie: zanim samolot zderzył się z brzozą, co niektórzy kwestionują, zderzył się z innymi drzewami. Na zdjęciach wykonanych przez polskich specjalistów (do zobaczenia pod tym linkiem) widać między innymi rząd drzew skoszonych przez samolot na wysokości kilku metrów nad ziemią. Najpierw są mniejsze drzewka o grubości pnia 10-15 cm, potem jest brzoza, a potem dalsze drzewa cięte przez samolot. Publikacja Juergena Rotha może coś wnieść do śledztwa? - Nie miałem tej książki w rękach, ale z tego co mi wiadomo o autorze, jest to pan, który w swoich publikacjach kieruje się przede wszystkim sensacją dającą możliwość zarobku. Zdarzało mu się już - pod rygorem sądowym - prostować zamieszczane w książkach informacje. Absolutnie nie jest to zatem wiarygodny autor. Zresztą niemiecki wywiad zdementował jego rewelacje. Pytam o książkę Rotha, bo w Polsce trafi na podatny grunt. Sondaże pokazują, że nawet co trzeci Polak nie wyklucza zamachu... - Owszem, pojawiają się pytania, czy ekspertyzy, która miały na celu stwierdzenie obecności śladów materiałów wybuchowych na wraku zostały wykonane prawidłowo, ale robili je najlepsi w Polsce fachowcy i nie ma powodu, by wątpić, że przeprowadzono je właściwie. Dodajmy, że ekspertyzy nie wykazały śladów materiałów wybuchowych. Natomiast nie mniej ważna jest też inna kwestia: czy na wraku są ślady wybuchu. I co? - Otóż nie ma. Polscy specjaliści badający miejsce wypadku i wrak na miejscu wypadku, a następnie biegli badający szczątki samolotu tam, gdzie jest składowany w Smoleńsku, wykluczyli obecność jakichkolwiek śladów działania materiałów wybuchowych. Czyli wybuchu, w który wierzy Antoni Macierewicz, nie było? - Na zdrowy rozsądek: gdyby przyczyną tego wypadku miał być wybuch, nastąpiłby on przed zderzeniem samolotu z przeszkodami terenowymi. Jednak przed pierwszymi drzewami, z którymi samolot się zetknął jeszcze przed brzozą, nie było żadnych szczątków maszyny. Dosłownie jeden niewielki fragment poszycia samolotu znaleziono tuż przed brzozą, ale już po tych pierwszych drzewach - jednak biegli nie są pewni, czy fragment ten pochodzi z Tu-154M. Kolejne elementy struktury zewnętrznej samolotu pojawiają się po kolizji z brzozą, która dodajmy, że miała prawie pół metra grubości. Na takim drzewie ciężarówka by się rozerwała na kawałki, a co dopiero skrzydło samolotu, które musi być lekkie - grubości blach są tam rzędu dwóch-trzech milimetrów. Ponadto przed punktem zderzenia samolotu z ziemią nie ma żadnych szczątków z wnętrza kadłuba - wyłącznie fragmenty zewnętrznych struktur wyrwane w zderzeniach z drzewami. Co z opinią, że skrzydło powinno ściąć drzewo? - Historia wypadków lotniczych zna wiele podobnych przypadków, gdzie samolot z różnych przyczyn, zazwyczaj właśnie z powodu zejścia poniżej minimalnej wysokości zniżania, zderzył się np. z drzewami, uszkodzone zostało skrzydło i w wyniku asymetrii siły nośnej samolot odwrócił się do góry kołami i zderzył z gruntem. Są dowody rzeczowe, wykonane przez Polaków badających wypadek zdjęcia, potwierdzające, że tupolew uderzył w brzozę - fragmenty konstrukcji skrzydła wbite w brzozę, fragmenty drewna na oderwanej końcówce skrzydła. Na fotografiach widać równiutko przycięte drzewa. Nikt nie powie, że nastąpił wybuch i połamał drzewa. Żadnych wątpliwości co do tego nie ma. - Często przytaczam katastrofę z 1970 roku w Huntington w Stanach Zjednoczonych. Tam było podejście na lotnisko bez systemu ILS w trudnych warunkach atmosferycznych, a załoga korzystała z radiowysokościomierza zamiast wysokościomierza barometrycznego i zeszła poniżej minimalnej wartości zniżania. Następnie samolot uderzył skrzydłem w drzewo i w konfiguracji odwróconej wpadł w las, ulegając całkowitemu zniszczeniu. Nikt nie przeżył katastrofy. Praktycznie identyczne okoliczności powtórzyły się 40 lat później w Smoleńsku.