Oświadczenie prok. Bialik to reakcja na środową publikację tygodnika "Polityka". Autor artykułu, Piotr Pytlakowski opisał w nim m.in. postępowanie, które w sprawie sędziego toczyło się w prokuraturze po zawiadomieniu Marka S. Mężczyzna twierdził, iż ma dowody, że Łączewski bierze łapówki, a także wręcza je innym osobom. "Wojciech Łączewski nie zna Marka S., nigdy go nie sądził i nie przesłuchiwał jako świadka. Dlatego chciał wiedzieć kto przez ponad rok prowadził śledztwo w sprawie rzekomej korupcji opartej na zeznaniach tak niewiarygodnego świadka" - napisał Pytlakowski. "Poinformowano go, że osobiście zajmowała się tą sprawą sama góra, czyli Prokuratura Krajowa. I kolejna informacja, która sędziego zelektryzowała. Prokuratorzy z PK w związku z tym śledztwem przez ponad rok prowadzili pełną kontrolę operacyjną sędziego Łączewskiego. Podsłuchiwano jego telefon, sprawdzano skrzynkę mailową i korespondencję pocztową. Prawdopodobnie zakładano też podsłuchy na telefony, z którymi się łączył. Łamano prawa obywatelskie, bo przecież był pretekst" - czytamy w artykule "Polityki". Oświadczenie rzeczniczki PK Do informacji podanych przez Pytlakowskiego odniosła się po południu rzeczniczka Prokuratury Krajowej. Jak napisała w komunikacie przesłanym PAP, informacje podane przez "Politykę" są nieprawdziwe, w związku z tym Prokuratura Krajowa skierowała do redakcji tygodnika sprostowanie. Podano w nim, że od 21 października 2016 r. do 20 lutego 2017 r. Wydział Spraw Wewnętrznych Prokuratury Krajowej prowadził postępowanie "na podstawie zawiadomienia Marka S., wskazującego na przyjęcie przez sędziego Wojciecha Łączewskiego korzyści majątkowej w wysokości 7.000,00 zł". "W toku tego postępowania nie prowadzono kontroli procesowej tj. kontroli i utrwalania rozmów. Nie sprawdzano korespondencji sędziego ani e-mailowej, ani pocztowej" - podkreśliła rzeczniczka PK. Poinformowała też, że na podstawie zgromadzonego materiału dowodowego wydano postanowienie o umorzeniu śledztwa "z uwagi, że czynów, co do których zawiadamiał i składał zeznania Marek S., nie popełniono". "Z uwagi na uzasadnione podejrzenie, że Marek S. kierując wspomniane zawiadomienie i składając zeznania mógł wypełnić znamiona m.in. przestępstwa składania fałszywych zeznań, materiał dowodowy w tej części wyłączono i przekazano do Prokuratury Okręgowej w Bydgoszczy, która prowadzi postępowanie w tej sprawie" - dodała prok. Bialik w komunikacie. "Stał się obiektem nieustannych napaści" Piotr Pytlakowski napisał ponadto, że sędzia Łączewski, "od czasu, kiedy nieprawomocnym wyrokiem skazał na 3 lata więzienia byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego i jego zastępcę Macieja Wąsika, stał się obiektem nieustannych napaści". "Próbowano wrobić go w twitterową aferę, kiedy rzekomo miał umawiać się z osobą podającą się za dziennikarza Tomasza Lisa na wspólne knucie przeciwko rządowi PiS" - podał dziennikarz, dodając że "Łączewski od początku twierdził, że to prowokacja, ktoś podszył się pod niego". Media podawały na początku zeszłego roku, że Łączewski miał oferować w internecie pomoc osobie podszywającej się pod znanego dziennikarza w działaniach przeciw obecnemu rządowi. Jedna z gazet opublikowała rozmowy, jakie sędzia miał prowadzić w sieci pod nazwiskiem "Marek Matusiak" z internautą, który podszył się pod Tomasza Lisa. Sędzia miał się także zjawić na spotkaniu z tym internautą. O podszywaniu się pod jego osobę powiadomił prokuraturę sam sędzia. Śledztwo w sprawie podszywania się pod Łączewskiego prowadziła początkowo Prokuratura Okręgowa w Warszawie, potem, po decyzji Prokuratury Krajowej, sprawę przeniesiono do Prokuratury Okręgowej w Legnicy, a pod koniec września trafiła ona do Prokuratury Regionalnej w Krakowie. Pod koniec października media podały, że biegli wykluczyli możliwość włamania do komputera, tabletu i telefonu komórkowego sędziego. Informacji tej nie potwierdziła wtedy prokuratura.