Skład specjalny nr 3003 to jedno z najbardziej tajemniczych miejsc Ziemi Lubuskiej. Szerzej opisany został w listopadowym wydaniu "Odkrywcy". Dla przypomnienia dodam, że w bazie niedaleko jeziora Buszno Rosjanie przechowywali ładunki jądrowe. Jej lokalizacja i przeznaczenie było jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic Układu Warszawskiego. Teraz huczy o niej na wszystkich portalach społecznościowych poświęconych fortyfikacjom. Powodem jest prowadzona na zlecenie wojska rozbiórka zabytkowych już obiektów. - Przy odrobinie dobrej woli i stosunkowo niewielkich nakładach finansowych dawny skład atomowy mógł się stać turystyczną atrakcją gminy Sulęcin. Położony jest przecież w bezpośrednim sąsiedztwie MRU, 2 kilometry od jazu fortecznego na jeziorze Buszno. Obiekt "Granit", podobnie jak zamek w Międzyrzeczu, stanowi krok milowy na drodze rozwoju fortyfikacji. Mogło to być kolejne ciekawe miejsce województwa lubuskiego, stawiającego przecież na turystykę. Niestety, zostało bezmyślnie zniszczone - komentuje Jerzy Sadowski, znawca obiektów militarnych i autor licznych publikacji na ich temat. W ostatnich tygodniach wyburzono m.in. schron typu "Granit", w którym Rosjanie prawdopodobnie przechowywali bardziej stabilne ładunki. Maskującą go skarpę szpeci teraz ogromna dziura, zaś elementy prefabrykatów, pręty zbrojeniowe i kruszywo piętrzą się na dawnym parkingu. Wcześniej rozebrano otaczające kompleks wartownie, "bunkry" z prefabrykatów i rampy przed dwoma największymi obiektami, wybudowanymi pod koniec lat 60. minionego wieku. - Dewastacja bazy rozpoczęła się już po opuszczeniu jej przez Rosjan. Jej pierwszą odsłoną było kilkanaście lat temu wyburzenie domów mieszkalnych i garaży oraz rozszabrowanie wyposażenia schronów - opowiada Andrzej Chmielewski, regionalista i pasjonat historii z Międzyrzecza. Jak zaznacza Chmielewski, w latach 1967-1970 w ramach operacji "Wisła" na terenie naszego kraju powstały trzy takie składy, a wszystkie schrony-magazyny zbudowali polscy saperzy. Pierwszy powstał w Brzeźnicy koło Jastrowia, drugi w okolicach Podborska pod Białogardem, trzeci zaś właśnie nad Busznem w pobliżu Trzemeszna Lubuskiego w gminie Sulęcin. Oficjalny kryptonim ostatniego obiektu to Skład Specjalny 3003, Rosjanie nazywali go "Wołkodar", natomiast miejscowi "Wilczą Bazą". W materiałach wojskowych występuje jako obiekt "Templewo", choć bliżej znajduje się przysiółek Templewko. W czasach PRL o istnieniu atomowych magazynów wiedziało tylko dwunastu najwyższych rangą polskich generałów. Z akt odtajnionych przed kilkoma laty przez Instytut Pamięci Narodowej wynika, że na terenie naszego kraju Rosjanie mogli składować około 200 ładunków nuklearnych: głowic rakiet, pocisków artyleryjskich i bomb lotniczych. Najsilniejsze z nich miały po 500 kiloton. To ponad 30 razy więcej od siły bomby, zrzuconej przez Amerykanów 6 VIII 1945 r. na Hiroszimę. Lubuscy miłośnicy fortyfikacji są oburzeni rozbiórką obiektów. Piszą o tym m.in. na portalu regionalnego dziennika "Gazeta Lubuska" (www.gazetalubuska.pl), który pierwszy napisał o wyburzaniu schronów. Temat podchwyciły inne media, między innymi publiczna telewizja. Jerzy Sadowski akcentuje, że w pobliżu znajdują się fortyfikacje centralnego odcinka Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego, które każdego lata przyciągają dziesiątki tysięcy turystów z całego świata. W dodatku zaledwie kilkanaście kilometrów na północny-zachód od tego miejsca leży popularny kurort Lubniewice, zaś od południowej strony sąsiaduje z nim znany w całym kraju z jezior i joannickiego zamku Łagów. - Obiekty nad jeziorem Buszno mogły być jednym z filarów turystyki fortyfikacyjnej w województwie lubuskim. Niestety, zostały bezpowrotnie zniszczone - ubolewa. Kompleks znajduje się na terenie nadleśnictwa Sulęcin. Jego szef Witold Wasylków zastrzega jednak, że dzierżawi go wojsko. Dlaczego zdecydowano się na rozbiórkę? - Chciałem zainteresować tymi obiektami różne władze i instytucje, ale bez żadnego skutku. Niebawem wojsko ma je nam oddać. Tymczasem my nie zajmujemy się turystyką, lecz gospodarką leśną. Dlatego armia ma zrekultywować teren - tłumaczy. Przed dwoma laty z inicjatywy miejscowych władz w Sulęcinie odbyła się konferencja poświęcona "Wilczej Bazie". Urzędnicy zapowiadali przejęcie unikatowych budowli i ich zagospodarowanie na cele turystyczne. Jednak jedynym pokłosiem seminarium jest książka z artykułem Roberta Jurgi na temat atomowego składu nad Busznem oraz makieta w Domu Joannitów. Burmistrz Michał Deptuch tłumaczy bierność urzędu skomplikowaną sytuacją własnościową terenu, należącego do Lasów Państwowych i dzierżawionego od nich przez wojsko. - Nie wiedzieliśmy, że na tym etapie przejęcie obiektów będzie już niemożliwe. Sprawę zaprzepaścił mój poprzednik, który mógł to zrobić po wycofaniu Rosjan. Jestem oburzony niszczeniem schronów, ale nie mam żadnych prawnych instrumentów, żeby temu zapobiec - mówi. Obiekty rozbierane są na zlecenie Rejonowego Zarządu Infrastruktury w Zielonej Górze. To wojskowa instytucja zajmująca się nieruchomościami. Rzecznik lubuskiego RZI ppłk Jerzy Tomaszewski zaznacza, że wojsko ma przekazać leśnikom byłą bazę bez zabudowań. Dlatego od 1996 r. w trzech etapach wyburzono blisko 40 różnych obiektów. Teraz wojsko wydało 198 tys. zł. - Za te pieniądze można było przekształcić magazyny w turystyczny przebój - ubolewa Robert Jurga, który przygotował książkę na temat radzieckich magazynów atomowych. Kierownik gorzowskiej Delegatury Urzędu Ochrony Zabytków Błażej Skaziński dowiedział się o sprawie od dziennikarza "GL". - Obiekty nie są wprawdzie objęte ochroną konserwatorską, ale - jak twierdzi - ze względu na ich unikatowy charakter wojskowi i leśnicy powinni skonsultować z urzędem planowaną rozbiórkę. Niestety, nie zrobili tego - rozkłada ręce. - Dwa największe magazyny typu "T 7" mają być zasypane. Jest więc szansa, że w przyszłości uda się je odrestaurować. Błażej Skaziński ma kolejną dobrą informację dla miłośników lubuskich fortyfikacji. Centralny odcinek Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego - od pancerwerków Grupy Warownej "Körner" koło Staropola po Grupę Warowną "Schill" w pobliżu wsi Kursko - wpisane zostały do rejestru zabytków. Razem z nimi ochroną konserwatorską objęto "smocze zęby", szyby wentylacyjne i odwodnienia, obiekty hydrotechniczne, kopuły pozorne i pojedyncze stanowiska. - To było jedno z najtrudniejszych wyzwań w mojej karierze zawodowej. Wpis obejmuje kilkadziesiąt różnych obiektów. Niektórych nie ma na mapach geodezyjnych, dlatego zajęło nam to blisko rok - zaznacza. Konserwatorom pomagali miłośnicy fortyfikacji. Status zabytku ma być przysłowiowym parasolem chroniącym fortyfikacje MRU jako dziedzictwo kultury. Teraz za niszczenie obiektów grozi bowiem nawet pięć lat więzienia. - Będzie nam łatwiej walczyć o pieniądze na renowacje obiektów - dodaje Leszek Lisiecki, dyrektor Muzeum Bunkrów i Nietoperzy w Pniewie. Dariusz Brożek