Agnieszka Burzyńska: Dlaczego pan histeryzuje? Jacek Sasin: Ja histeryzuję? Nie myślę, bym histeryzował. Jeśli chodzi o polityczną agresję, to jesteśmy na szarym końcu; poziom emocji w Polsce jest umiarkowany - to diagnoza premiera i apel - nie histeryzujemy nie dramatyzujmy. Posłucha pan Donalda Tuska? Nie będzie już mówił o przemyśle nienawiści? To jest zdanie pana premiera, z którym trudno się zgodzić. Jak obserwujemy to, co dzieje się w Polsce od pewnego czasu, to mamy do czynienia ze znacznie nakręconą spiralą nienawiści - jak się zwykło mówić - czy agresji w polityce. Nakręconą przez obie strony. Też bym się z tym do końca nie zgodził. Oczywiście, że z obu stron padają wypowiedzi, które nie powinny padać i w tym ferworze walki politycznej często zdarzają się nieodpowiedzialne czy nieodpowiednie wypowiedzi z obu stron. I tutaj, to tez trzeba powiedzieć. Natomiast trzeba też ważyć te wypowiedzi, które padają. Nikt ze Prawa i Sprawiedliwości nie nawoływał tak wprost do przemocy wobec swoich konkurentów politycznych jak... Anna Fotyga mówiła o zdrajcach, o krwi na rękach premiera. Anna Fotyga nie mówiła o tym, aby kogoś zastrzelić i wypatroszyć i jego ciało wystawić na widok publiczny albo o dorzynaniu watahy. Mówienie o powieszeniu na najbliższej gałęzi? To niezręczna wypowiedź, ale jedna - jedna jednego z posłów. Natomiast ja przytaczam wypowiedzi ministra spraw zagranicznych, wiceprzewodniczącego klubu PO, obecnego prezydenta, który mówił o ślepym snajperze. Miejmy pewną proporcję. Zgody nie będzie w takiej sytuacji? Zgody rozumianej jako to, aby przyjąć punkt widzenia Platformy Obywatelskiej. Oczywiście takiej zgody nie będzie. Zresztą co mamy na myśli mówiąc o zgodzie? Demokracja ma wpisaną w swoją istotę spór - tylko żeby ten spór odbywał się w sposób cywilizowany. A gdy pan słyszy: Marek Rosiak zginął, bo nienawiść została skierowana przeciw jednej formacji politycznej, przeciwko jej przewodniczącemu (Jarosław Kaczyński) i dalej to była nienawiść do znaku Prawo i Sprawiedliwość (Janusz Wojciechowski), to nie widzi pan delikatnie mówiąc przesady? Nie, nie widzę przesady, ponieważ słyszałem Ryszarda C. po tym, jak był aresztowany, po tym tragicznym wydarzeniu w Łodzi. A Leszek Miller też jest politykiem PiS-u? Ale Leszek C. wyraźnie krzyczał, że nienawidzi Jarosława Kaczyńskiego, nienawidzi PiS-u i chciał zabić Jarosława Kaczyńskiego. Ja mam wrażenie, że taka osoba jak Ryszard C. krzyczałby to samo. To, co pani mówi, to są domysły. Fakt jest taki, że chciał zabić Jarosława Kaczyńskiego i krzyczał, że nienawidzi Prawa i Sprawiedliwości. Ale z drugiej strony szukał w swoim laptopie informacji o Bronisławie Komorowskim, Radosławie Sikorskim, Leszku Millerze, Wojciechu Olejniczaku? To że szukał informacji, nie znaczny, że ma mordercze zamysły wobec tych panów. W tej chwili mamy do czynienia z czymś takim, jak rozmywanie tej sprawy. Ja to tak widzę. W tej chwili chcemy wytworzyć takie oto wrażenie, że tak naprawdę Ryszard C. był szaleńcem, który chciał zabić jakiegokolwiek polityka. A to nie ma niestety żadnego oparcia w faktach. Bo też mówił o nienawiści do Leszka Millera na przykład. I co z tego wynika? To nie jest skierowane przeciwko jednej formacji Ale poszedł do biura PiS-u i strzelał w biurze PiS-u i jeśli teraz słyszymy, że był jeszcze w jakimś tam biurze i słyszymy marszałka Niesiołowskiego, który mówi, że też mógł być ofiarą, bo Ryszard C. był w jego biurze. To jest próba niejako podczepiania się pod tę tragedię. To coś, z czym mi się trudno pogodzić. Fakty są takie? A nie jest się panu trudno pogodzić, gdy Jarosław Kaczyński na pogrzebie prowadzi kampanie wyborczą? Ja nie widziałem tam przejawów kampanii wyborczej, raczej. Mówienie podczas takiej uroczystości o bezrobociu, bólu społecznym, z którym tylko Prawo i Sprawiedliwość chciało walczyć, i za to spotyka go wybuch nienawiści. Jak to nazwać. To czysta polityka. To jest opis rzeczywistości. Jarosław Kaczyński dokonał pewnego opisu rzeczywistości, który doprowadził do tego typu tragicznych wydarzeń. I akurat nie przekroczył żadnej granicy. Pogrzeb nie jest miejscem, żeby używać szyldów partyjnych. Ale to nie był taki zwyczajny pogrzeb i nie był to pogrzeb człowieka, który umarł w normalnych okolicznościach, tylko był to pogrzeb ofiary mordu politycznego. O czym mówili także politycy PO; mówił premier, prezydent. Nie wymagajmy, aby taki pogrzeb nie miał tego typu elementów. A pan naprawdę rozumie prezesa? Oczywiście, dlaczego pani... Pytam, bo prezes jest zupełnie różny od Lecha Kaczyńskiego, z którym pan pracował. To prawda. Oczywiście, że jest różny. Mimo że panowie są, czy byli, bliźniakami i fizycznie bardzo podobni są do siebie, ale oczywiście, że mają różne charaktery. Ale nie rozumiem, dlaczego miałbym nie rozumieć prezesa Kaczyńskiego. Bo znał pan Lecha Kaczyńskiego, który rozgoryczony atakami na własną osobę, powtarzał: władzy wybranej w wyborach należy się szacunek. Dlaczego Jarosław Kaczyński odmawia tego Bronisławowi Komorowskiemu? Pani redaktor, mamy do czynienia z czymś głębszym niż to, co pani redaktor określiła odmawianiem szacunku Bronisławowi Komorowskiemu, bo ja bym, tego tak nie określił. A to ciągłe mówienie pan Komorowski, nie prezydent Komorowski - to tylko jeden z przykładów. Pani redaktor, bardzo bym się cieszył, gdybyśmy całą tę sytuację oznaczyli trochę historycznie. Ja przypominam sobie czasy prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego, który jako prezydent mógł się wielu osobom nie podobać - nie był również moim prezydentem. Ja na niego nie głosowałem, ale uznawałem go jako pewnie symbol majestatu Rzeczypospolitej. Jako prezydenta wybranego w wyborach i uznawałem, że należy mu się szacunek. Potem była prezydentura Lecha Kaczyńskiego, która została przez poliptyków PO odarta z wszelkiego majestatu, z wszelkiego szacunku. Atakowano pana prezydenta w sposób haniebny i teraz osoby, które właśnie dokonywały takiego odarcia majestatu prezydenta z wszelkich należnych mu praw, teraz boleją nad tym, że to samo spotyka Bronisława Komorowskiego. Ale te ataki były złe, po co je powielać? Jeśli się naszą politykę, naszą dyskusję polityczną skierowało na pewne tory, to teraz ci, którzy skierowali tę politykę na te tory, powinni z tych torów zawrócić, a nie wymagać, żeby to teraz ofiary stanęły pod pręgierzem i powiedziały: tak to nasza wina. Jeśli jest tak, że została ta agresja wywołana - przez kogoś została wywołana... Obawiam się, ze żadna ze stron nie chce zawrócić z tych torów. Wróćmy do dnia 10 kwietnia. Jest poranek, stoi pan w lesie katyńskim i czeka na rozpoczęcie uroczystości. Co dzieje się później? Tak, jak już wielokrotnie to mówiłem, dowiaduje się o tym, że zdarzył się jakiś wypadek, bliżej jeszcze nieokreślony. Jadę na miejsce na lotnisko. Widzi pan wrak? Tak, widzę wrak, widzę rozbity samolot. I ma pan jakieś wątpliwości, co do tego, że wszyscy zginęli? Że nikt tej katastrofy nie mógł przeżyć? To jest tak, że człowiek w takich momentach zawsze ma nadzieję - może nawet nieuzasadnioną, ale ma nadzieję, że jednak ta sytuacja nie jest tak tragiczna, jak to widać. Ja miałem nadzieję, że ktoś przeżył. A ta nadzieja kiedy umarła, szybko? Ona umierała powoli. Ona była podsycana przez wiadomości, które się pojawiały, że ktoś przeżył, że jakieś osoby zostały odwiezione do szpitala. Ja przez pewien miałem tę nadzieję. Nawet wracając. Kiedy wyjechałem z tego miejsca wypadku i jechałem na cmentarz, dalej miałem nadzieję, że ktoś przeżył. Pytam, bo wczoraj wieczorem Antonii Macierewicz po spotkaniu z Andrzejem Dudą uzyskał wstrząsające informacje, które świadczą o tym, że przejęcie funkcji prezydenta odbyło się w oparciu o decyzję prezydenta Miedwiediewa, bo to on potwierdził zgon Lecha Kaczyńskiego. Co jest wstrząsającego w tym, że to Miedwiediew przysłał dokument potwierdzający śmierć? Z tego co mi wiadomo, Miedwiediew nie przysłał dokumentu potwierdzającego śmierć. Telegram? Nikt tego telegramu nie widział, ani ja nie widziałem tego telegramu, ani z tego, co pamiętam, minister Duda mówił, że nie widział takiego telegramu, tylko zostało mu powiedziane, że jest taki telegram, a myślę, że taki dokument - jeśli on jest - okazać. Bronisław Komorowski powinien okazać? Nie sądzę, żeby to był dokument, który jest objęty jakąś tajemnicą. Myślę, że Polakom należy się, żeby taki dokument zobaczyć, dokument, na podstawie którego nastąpiły bardzo poważne, konstytucyjne działania. Ja myślę, że chodzi po prostu o pewien domysł. Ja mogłem się domyślać i wszyscy mogliśmy się domyślać, że prezydent nie żyje. Wszyscy mogliśmy uznać, że prezdydent nie żyje. Ale co innego domysły, co innego informacje prasowe, a co innego przewidziane konstytucją kroki i procedury. Podejmowanie konstytucyjnych działań nie może odbywać się w oderwaniu od tej konstytucji. Jeśli nie ma stwierdzonego zgonu prezydenta, nie ma aktu zgonu, nie ma ciała, to nie można stwierdzić, że prezydent nie żyje. To doszło do złamania prawa, czy nie? Tak, jak mówiłem, nie jestem prawnikiem, w związku z tym, nie chciałbym się na ten temat wypowiadać. Prawnik Andrzej Duda... Prawnik Andrzej Duda twierdzi, że doszło do złamania prawa, i ja mu wierzę, natomiast nie chciałbym się sam w tej sprawie wypowiadać. Od tego są autorytety, od tego są prawnicy, od tego są konstytucjonaliści. Ja przypomnę tylko jedno, że można było zastosować - o tym wczoraj również mówił Andrzej Duda - inne przepisy konstytucji, które mówią o tym, że prezydent jest czasowo niezdolny do wykonywania swoich obowiązków. Taką sytuację można byłoby uzasadnić. Ale wtedy jest przepis, mówiący, że o tym decyduje Trybunał Konstytucyjny. Dlaczego tego nie zrobiono? Skoro według Andrzeja Dudy doszło do złamania prawa, co powinno się teraz stać? Znowu mamy tu konstytucję, która określa, co w takiej sytuacji należy zrobić, więc te przepisy są jasne. Najpierw musi dojść do stwierdzenia, że mamy złamanie prawa. Tu konstytucyjne przepisy powinny być zastosowane.