Gdy 26 stycznia 1945 roku jednostki Armii Czerwonej zdobyły nadodrzańskie miasto Dyhrenfurth, w miejscowych zakładach chemicznych "Anorgana" koncernu IG Farben, w dwóch potężnych kadziach podziemnych przechowywano bezbarwną ciecz o lekko słodkim zapachu. Rosjanie, zajęci okrążaniem pobliskiego Breslau (Wrocławia), wokół zakładów wystawili tylko posterunki i poszli walczyć dalej. Nie wiedzieli, że w zakładach "Anorgana" pozostało dwóch profesorów, oficer wojsk chemicznych i osiemdziesięciu robotników, którzy nie zdążyli uciec za Odrę. Nie wiedzieli też, że zakłady te produkowały owiany największą tajemnicą Trzeciej Rzeszy tabun - śmiertelny gaz bojowy, który do organizmu człowieka dostawał się nie tylko przez usta i nos, ale również przez skórę. Po raz pierwszy użyto broni masowego rażenia Współczesna broń chemiczna narodziła się podczas I wojny światowej z inicjatywy prof. Fritza Habera. Ten niemiecki uczony o międzynarodowej sławie uważał gaz za środek bojowy, który przełamie impas wojny pozycyjnej i doprowadzi Niemcy do szybkiego zwycięstwa. Tym samym on, Haber, przysłuży się swej ojczyźnie. Swoim wynalazkiem zainteresował wojsko, ale generałowie niemieccy początkowo niechętni byli broni chemicznej. Uważali ją za broń niehonorową. Przeciągająca się wojna sprawiła jednak, że rychło wyzbyli się skrupułów i na początku 1915 r. postanowili wykorzystać wynalazek Habera, a jego powołać do wojska na stanowisko szefa nowo utworzonej służby gazowej. Do pierwszego próbnego ataku gazowego doszło 22 kwietnia 1915 roku pod Ypres, gdzie na sześciokilometrowym odcinku frontu Niemcy ustawili 6 tys. butli wypełnionych chlorem. W ciągu 5 minut 180 ton gazu popłynęło w stronę pozycji wojsk francuskich i angielskich. 15 tys. ludzi zostało porażonych, z których około 5 tys. zmarło natychmiast, a drugie tyle wkrótce, w niewyobrażalnych wręcz męczarniach. W tamten kwietniowy czwartek po raz pierwszy w dziejach ludzkości użyto broni masowego rażenia. Skutki pierwszego ataku gazowego przeraziły nie tylko dowództwo francuskie, ale także Niemców, którzy w ogóle nie byli przygotowani na tak niespodziewany... sukces. Dostał za to Nobla Strony walczące w I wojnie światowej używały chloru, fosgenu i gazu musztardowego, zwanego też iperytem. Zabiły lub okaleczyły one setki tysięcy ludzi. Gazy bojowe okazały się najbardziej nieludzką bronią w tej nieludzkiej wojnie. Po jej zakończeniu Fritz Haber liczył się z aresztowaniem i uznaniem za zbrodniarza wojennego. Tymczasem w 1919 roku otrzymał... Nagrodę Nobla w dziedzinie chemii za przedwojenne osiągnięcia naukowe. W Republice Weimarskiej prof. Haber kontynuował działalność naukową, mimo zakazu narzuconego Niemcom przez traktat wersalski, nadal zajmując się gazami trującymi, chociaż oficjalnie były to badania prowadzone w celach pokojowych. Jak wątła była granica między wojną a pokojem pokazuje kolejne osiągnięcie Fritza Habera. Na początku lat 20. XX wieku wynalazł on skuteczny środek owadobójczy - cyklon B, który wiele lat później, użyty przez nazistów, doprowadził do zagłady milionów europejskich Żydów. Tajna broń Hitlera W Trzeciej Rzeszy Adolfa Hitlera ograniczeniami zbrojeniowymi traktatu wersalskiego nikt już się nie przejmował. I nikt nie zabraniał kontynuowania badań nad gazami bojowymi, chociaż wszelkie tego typu prace osłonięte były ścisłą tajemnicą. W połowie lat 30. dr Gerhard Schrader z IG Farben wynalazł tabun, środek paraliżująco-drgawkowy rujnujący cały układ nerwowy. Zgodnie z obowiązującym w Niemczech prawem, swoje odkrycie Schrader musiał przekazać wojsku, a nawet zgodzić się pracować nad udoskonalaniem tabunu już pod egidą armii. Historycy nie są zgodni co do intencji doktora. Jedni twierdzą, że ten głęboko wierzący i praktykujący chrześcijanin czynił to przynajmniej pod przymusem, inni, że Schrader zgadzał się ze sztabowcami Wehrmachtu bez oporów moralnych, że łączył ich wspólny cel. W każdym razie tabun, około dwudziestokrotnie bardziej toksyczny od gazów używanych podczas I wojny światowej, miał stać się tajną bronią Hitlera. I to na jego polecenie koncern IG Farben miał wybudować zakłady produkcji tabunu. W przedostatni dzień 1939 roku kierownictwo koncernu wybrało ich lokalizację - Dyhernfurth nad Odrą (dzisiejszy Brzeg Dolny) na Dolnym Śląsku. Od tego dnia budowa, a później uruchomienie zakładów, okryte głęboką tajemnicą, było jednym z ważniejszych przedsięwzięć zbrojeniowych Trzeciej Rzeszy. Tabun produkowano w zakładach "Anorgana" od 1942 roku. Na miejscu ten trujący środek ładowany był do pocisków artyleryjskich i bomb lotniczych, które natychmiast wywożono stąd do tajnych arsenałów Wehrmachtu. Jednocześnie w zakładach nad Odrą pracowali niemieccy naukowcy, nadal udoskonalając technologię produkcji i śmiercionośne parametry tabunu, a w jednostkach Wehrmachtu oswajano żołnierzy z bronią chemiczną, oprócz ćwiczeń wyświetlając im instruktażowy film. "Pod pojęciem gazu - słychać z głośnika słowa komentarza - rozumiemy wszelkie wytwory przemysłu chemicznego, które mogą zostać użyte w charakterze broni chemicznej oddziałującej na przeciwnika podczas bitwy w celu wyeliminowania go z akcji. W ten sam sposób substancje chemiczne, rozwijane pracą setek umysłów, były skuteczną bronią już podczas pierwszej wojny światowej. Musimy zatem spodziewać się, że wróg użyje ich i powinniśmy być na to przygotowani w każdej chwili". Brawurowa akcja żołnierzy Sachsenheimera Szybkie zajęcie Dyhrenfurthu przez Armię Czerwoną wywołało wśród Niemców panikę. Obawiali się zarówno tego, że w ręce Rosjan wpadnie owa bezbarwna ciecz - nieznany im gaz bojowy, jak i tego, że mogą go wykorzystać przeciwko oddziałom Wehrmachtu i ludności cywilnej Dolnego Śląska. W sztabie 4. Armii Pancernej zapadła więc decyzja: "Anorganę" należy natychmiast odbić z rąk Rosjan, uwolnić profesorów i zniszczyć zapasy tabunu poprzez wypompowanie go do Odry, gdzie ulegnie on rozłożeniu, i tym samym Rosjanie nie będą mogli określić składu chemicznego tego gazu. Przy okazji należy też zniszczyć zapasy surowców potrzebnych do produkcji gazu i przynajmniej część instalacji produkcyjnych. To zadanie otrzymał do wykonania 35-letni Max von Sachsenheimer. Ten najmłodszy (od grudnia 1944 roku) generał Wehrmachtu natychmiast odrzucił plan przygotowany w sztabie armii, przewidujący frontalny atak na Dyhrenfurth z udziałem artylerii. Sachsenheimer chciał skrycie odbić zakłady. I to mu się udało w brawurowej akcji rozpoczętej w nocy z 3 na 4 lutego 1945 roku i trwającej do wieczora 5 tegoż miesiąca. Szczegółowy opis tej akcji znajdziemy w książce Hansa von Ahlfena "Walka o Śląsk 1944-1945", która w 2009 roku ukazała się nakładem Wydawnictwa Dolnośląskiego. Podczas II wojny światowej Niemcy wyprodukowali w "Anorganie" około 12 tys. ton tabunu, wykorzystując do tego celu niewolniczą siłę roboczą - więźniów miejscowej filii obozu koncentracyjnego Gross-Rosen, z których ponad 3 tys. zmarło z głodu i chorób, zostało zamordowanych lub zatruło się tabunem. Były to jedyne ofiary gazu, którego Niemcy nie użyli w działaniach bojowych. Gaz zabijał również po wojnie, gdy w polskim już Brzegu Dolnym dawne zakłady "Anorgana" przystosowywano do nowych zadań. Doszło wówczas do zatruć związkami fosforoorganicznymi. Doktor Zbigniew Wroniewicz, w drugiej połowie lat 40. minionego wieku kierownik fabrycznego ambulatorium, wspominał: "Demontaż polegał na przedmuchiwaniu parą i oczyszczaniu szlamem i mułem aparatury, przewodów, zbiorników i pomieszczeń. Był on wykonywany przez drużyny pracujące w maskach (czasem w aparatach tlenowych) i ubraniach przeciwiperytowych. Nieszczelność ubrań i aparatów oraz nieuwaga pracujących często doprowadzały do zatruć. (...) W sumie obserwowałem 42 przypadki zatrucia tabunem oraz jego pochodnymi, z czego poza ośmioma zatruciami ostrymi większość miała charakter podostry". Polacy pracowali po omacku. Niemcom udało się wywieźć nie tylko dokumentację technologiczną produkcji tabunu, ale i plany zakładów pełne podziemnych labiryntów i skomplikowanych instalacji. Wprawdzie za pośrednictwem Polskiej Misji Wojskowej w Berlinie podjęto próbę uzyskania dostępu do tych materiałów, które wpadły w ręce wojsk amerykańskich, ale starania te okazały się daremne. Technologię produkcji tabunu alianci zachodni również otoczyli ścisłą tajemnicą. Upomniał się o swój wynalazek W roku poprzedzającym wybuch II wojny światowej doszło do dwóch zdarzeń, które pozornie nic nie łączyło. Oto w 1938 roku, a więc wkrótce po odkryciu przez Schradera tabunu, dr Wolfgang Wirth z Uniwersytetu w Berlinie, późniejszy profesor oraz kierownik instytutu farmakologii i obrony toksykologicznej Wojskowej Akademii Medycznej, zsyntetyzował jeszcze bardziej toksyczny od tabunu środek chemiczny, który nazwano sarinem (C4H10FO2P). I w tymże 1938 roku Naczelne Dowództwo Wehrmachtu zleciło koncernowi Deutsche Sprengchemie GmbH zbudowanie częściowo podziemnego obiektu, gdzie niemieccy naukowcy mieli pracować nad substancjami zapalającymi. Obiektowi temu, który zlokalizowano w lesie między wioskami Falkenhagen i Döbberin, kilkanaście kilometrów na zachód od Frankfurtu nad Odrą, nadano kryptonim "Seewerk" (zakłady morskie). Minęło kilka lat. W 1943 roku mający już spore wpływy w wojsku i przemyśle chemicznym prof. Wirth upomniał się o swój wynalazek, a koncern IG Farben za cenę przekazania mu obiektu koło Falkenhagen zgodził się zbudować tam nowoczesną fabrykę gazów trujących. Naczelne Dowództwo Wehrmachtu udostępniło ów obiekt koncernowi, który za ogromną sumę 44 milionów marek rozpoczął prace budowlane. Korzystając z doświadczeń zdobytych podczas budowy zakładów w Dyhrenfurcie, część urządzeń i instalacji produkcyjnych koło Falkenhagen zamierzano ukryć pod ziemią, głównie w otrzymanym od wojska obiekcie. Tymczasem co rozsądniejsi oficerowie Wehrmachtu, odpowiedzialni za uzbrojenie, i pragmatyczni urzędnicy Ministerstwa Uzbrojenia i Amunicji Rzeszy dobrze zdawali sobie sprawę, że budowa kolejnych zakładów gazów bojowych jest marnotrawstwem przede wszystkim deficytowych materiałów, choćby stali zbrojeniowej, którą z powodzeniem można byłoby wykorzystać gdzie indziej. Führer - mówili we własnym gronie - najprawdopodobniej nie zdecyduje się na użycie broni chemicznej. Nie tylko obawia się zwielokrotnionej odpowiedzi aliantów, ale także z tego powodu, że sam podczas I wojny światowej w ataku gazowym o mały włos nie stracił wzroku. A ponadto - dodawali - mamy ogromne zapasy pocisków artyleryjskich i bomb wypełnionych gazami bojowymi. Po co więc - pytali samych siebie - kolejne zakłady w Falkenhagen? Silniki zamiast gazu? Nic zatem dziwnego, że na przełomie zimy i wiosny 1944 roku miejscowość Falkenhagen zaczęła pojawiać się w niemieckich dokumentach, dotyczących dyslokacji zakładów silników lotniczych koncernu Daimler-Benz. Te, 25 marca 1944 roku w Genshagen, zostały po raz pierwszy zbombardowane przez aliantów, co tylko przyspieszyło prowadzone już od jakiegoś czasu przez Jägerstab (specjalny sztab zajmujący się produkcją myśliwców) rozmowy na temat ich dyslokacji. W pracy Dietricha Eichholza "Geschichte der deutschen Kriegswirtschaft 1939-1945", w trzecim tomie poświęconym latom 1943-1945 czytamy, że rozpatrywano przede wszystkim podziemia w Hochwalde koło Meseritz (w Wysokiej koło Międzyrzecza) oznaczone kryptonimem "Schachtelhalm". Owe podziemia to po prostu umocnienia Ufortyfikowanego Frontu Łuku Odry-Warty, zwanego dzisiaj Międzyrzeckim Rejonem Umocnionym. Tę kosztowną budowę Hitler polecił przerwać w maju 1938 roku. Po wybuchu wojny były one niewykorzystywane, aż do końca lata 1942 roku. Wówczas to, do podziemnych komór nieukończonej baterii pancernej numer 5. (obecnej Pętli Boryszyńskiej), rozpoczęto zwozić z okupowanego Poznania najcenniejsze zabytki ze zbiorów Kaiser-Friedrich Museum i unikatowe archiwalia z Reichsarchiv Posen - dwóch najważniejszych instytucji kulturalnych Kraju Warty. Gdy w sierpniu 1943 roku zdecydowano, że niemiecki przemysł zbrojeniowy zacznie stopniowo schodzić pod ziemię, w Berlinie zwrócono uwagę na ciągnące się kilometrami podziemia fortyfikacji międzyrzeckich. Po zbombardowaniu zakładów w Genshagen część produkcji zamierzano przenieść właśnie w okolice Międzyrzecza, jednocześnie planując przenieść, do podziemi koło Hochwalde, również produkcję silników do czołgów z zakładu Daimler-Benz w Berlinie-Marienfeldzie. Jak wynika z niemieckich dokumentów, alternatywą były podziemne i naziemne obiekty fabryki gazów trujących w Falkenhagen koło Frankfurtu nad Odrą. Przedstawiając tę kandydaturę na posiedzeniu Jägerstabu płk Wolf ze sztabu uzbrojenia w Poczdamie powiedział, że w Falkenhagen można ustawić 650 dużych maszyn z wyposażeniem. Do dyspozycji jest tam 7500 m kw. podziemi i 1500 m kw. powierzchni naziemnej. 12 kwietnia 1944 roku na kolejnej naradzie Jägerstabu zaakceptowano cztery lokalizacje zakładów silników lotniczych Daimler-Benz, w tym tunel "Schachtelhalm" w fortyfikacjach międzyrzeckich i właśnie obiekt w Falkenhagen, jednocześnie tę ostatnią lokalizację opatrując zastrzeżeniem "o ile to będzie możliwe". Nie było. Przemysłowo-wojskowe lobby gazowe wygrało. Supertajny schron Budowy fabryki gazów trujących koło Falkenhagen nie ukończono, chociaż dr Heini Hoffmann, historyk i członek byłej Akademii Nauk NRD, w wypowiedzi dla kultowego już dzisiaj niemiecko-kanadyjskiego telewizyjnego filmu dokumentalnego Michaela Klofta z 2004 roku, znanego w Polsce pod tytułem "Podziemia Trzeciej Rzeszy", twierdził, że w gotowych już obiektach rozpoczęli prace naukowcy, udoskonalając technologię produkcji sarinu. "Sarin - mówił Hoffmann - działa na układ oddechowy. Jedna kropla wystarczy, by skazić jeden metr sześcienny powietrza. Gdy dochodzi do kontaktu z gazem, w ciągu 6 minut następuje śmierć w wyniku niewydolności układu oddechowego". A w Falkenhagen zamierzano produkować ponad 500 ton tej silnej trucizny miesięcznie. Niewidocznej, bezwonnej, bez smaku. Wraz z sarinem śmierć miała nadejść bez ostrzeżenia. W drugiej połowie kwietnia 1945 roku okolice Falkenhagen zajęli czerwonoarmiści. W ich ręce wpadła też ukryta w lesie fabryka. W niektórych jej obiektach ponoć hodowano świnie... W 1958 roku w sztabie stacjonującej w NRD Zachodniej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej podjęto strategiczną decyzję o przebudowie obiektu z 1938 roku na podziemny schron Układu Warszawskiego, zabezpieczający przebywających w nim wojskowych przed bronią atomową, biologiczną i chemiczną. Schron ten, wraz z towarzyszącymi mu obiektami, był tak tajny, że jeszcze długo po zjednoczeniu Niemiec, pisząc lub mówiąc o pohitlerowskiej fabryce gazów trujących w Falkenhagen pomijano go. Tak też w 2004 roku uczynił Michael Kloft we wspomnianym filmie o podziemiach hitlerowskich Niemiec. Operator zauważył tam tylko 80-metrowej długości podziemny korytarz... Leszek Adamczewski; współpraca: Dariusz Garba