Mariusz Izdebski pochodzi z Sanoka. Mimo młodego wieku pracuje zawodowo. Żeby pomóc matce wychowującej samotnie czwórkę dzieci, dorabia w barze z kebabem. 3 listopada ubiegłego roku dostał tygodniową wypłatę. Żeby nie ryzykować, poprosił kolegę z pracy, aby podwiózł go do wpłatomatu. - My się zatrzymaliśmy zaraz obok tego wpłatomatu. Niestety na zakazie. Jak z tyłu zobaczyliśmy, że przejeżdża radiowóz policji, to kierowca grzecznie odjechał, to nie była żadna ucieczka. Mandatu po prostu nie chciał dostać - opowiada Mariusz. Foliowy worek z tabletkami Takie zachowanie kierowcy sprowokowało funkcjonariuszy do podjęcia działań. Podjechali do zaparkowanego kawałek dalej auta, w którym siedział Mariusz i rozpoczęli interwencję. - Policjant od razu podbiegł i z wulgaryzmami zaczął wykrzykiwać, żebyśmy wyciągali wszystkie narkotyki, które mamy, bo jak nie, to oni i tak to z psem znajdą. My byliśmy posłuszni, wykonywaliśmy wszystkie polecenia - dodaje. W pewnym momencie policjant znalazł w kieszeni Mariusza foliowy worek z tabletkami. Od razu uznał, że to narkotyki. Nie słuchał tłumaczeń chłopaka, że to przepisane przez lekarza pastylki na migrenę. - Tego dnia w pracy stłukł mi się słoiczek, w którym normalnie trzymam te leki. Ja je muszę brać, bo bez nich nie mogę normalnie funkcjonować, a są drogie, więc szkoda mi było wyrzucić. Dlatego do tego woreczka przesypałem. Jak to mówiłem, to policjant tylko się śmiał, nie chciał mnie słuchać - opowiada Mariusz. "Zgonów w tym miesiącu na komendzie jeszcze nie było" Po znalezieniu tabletek policjanci zrobili się jeszcze bardziej agresywni. Jeden z nich przykuł chłopaka kajdankami do samochodu, a po kilkunastu minutach drugi uderzył z otwartej dłoni w tył głowy. - Ja Mariusza nigdy nie uderzyłam, bo był grzecznym chłopcem, nigdy nawet klapsów nie dostał. A tu nagle jakiś obcy facet podnosi rękę? Aż mam ciarki jak sobie o tym pomyślę - opowiada Małgorzata Izdebska, matka Mariusza. Następnie nastolatek trafił na komendę. Tam, jak twierdzi, policjanci mieli go straszyć pałkami, kazać rozbierać się do naga, czy sugerować, że będzie musiał zjeść znalezione przy nim tabletki. - Jeden policjant wszedł do pokoju i powiedział, że zgonów w tym miesiącu na komendzie jeszcze nie było, ale dzisiaj może być pierwszy. Ja wtedy pomyślałem, że to jest ostatnia godzina mojego życia - opowiada Mariusz. "Szarpnięty za kaptur" Chłopak został zwolniony z komisariatu dopiero wtedy, kiedy po przebadaniu narkotestem okazało się, że tabletki nie mają działania psychoaktywnego i tak jak tłumaczył od początku, są lekiem przepisywanym na migrenę. Po kilku dniach okazało się, że cała interwencja została zarejestrowana przez kamerę monitoringu. Na nagraniu wyraźnie widać, że chłopak został uderzony przez policjanta. Funkcjonariusze jednak wszystkiego się wypierają, twierdzą, że chłopak został... szarpnięty za kaptur. - Na zabezpieczonym nagraniu widać, że doszło do szarpnięcia. Przedmiotowa sprawa została zbadana i uznaliśmy, że nie doszło tu do przestępstwa. Z policjantem została przeprowadzona rozmowa dyscyplinująca - tłumaczy Ewelina Wrona z rzeszowskiej policji. Mimo dowodu z nagrania prokuratura daje wiarę policji i umarza postępowanie.