Karę 2 lat więzienia w zawieszeniu na pięć lat sąd wymierzył współoskarżonemu Krzysztofowi G., długoletniemu przyjacielowi Hopa. Wyrok jest nieprawomocny. Sędzia Piotr Pisarek, który przez ponad pięć godzin odczytywał liczący około 120 stron wyrok wskazał, że Jerzy Hop został skazany aż na 8 lat więzienia, dlatego że wyłudzał pieniądze będąc jednym z najważniejszych urzędników w państwie, powołanym w dodatku do ścigania przestępstw. Zgubiła go pycha i arogancja - To kara za stanowisko. Gdyby to był ktokolwiek inny, to na pewno kara byłaby zdecydowanie niższa - powiedział sędzia. Przewodniczący składu orzekającego wyraził przekonanie, że Hopa zgubiła pycha i arogancja; przekonanie, że nikt nie postawi mu zarzutów. Hop od początku nie przyznawał się do winy. Podczas wielogodzinnych wyjaśnień przed sądem mówił m.in., że traktował prokuraturę apelacyjną jak dzieło swojego życia i "oszukiwanie jej byłoby jak okradanie własnej rodziny". Na ogłoszeniu wyroku nie stawił się, podobnie jak Krzysztof G., któremu sąd wymierzył znacznie łagodniejszą karę ze względu na przyznanie się do winy, opisanie mechanizmu przestępstw i mniejszą rolę w ich popełnianiu. Poza karą pozbawienia wolności sąd ukarał obu oskarżonych grzywną (72 tys. zł dla Hopa i 28,8 rys. zł dla Krzysztofa G.), zobowiązał ich do częściowego naprawienia szkody. Częściowego, bo tylko szefowie niektórych firm złożyli takie wnioski - wyjaśnił Pisarek. - Ta sprawa pokazuje, że nie ma osób, które by potencjalnie nie mogły popełnić przestępstwa. Na pewno ta sprawa w jakiś sposób kładła się cieniem na prokuraturze - powiedział dziennikarzom po wyroku oskarżyciel, Paweł Baca. Wyłudzał pieniądze od przedsiębiorców Zwrócił uwagę, że sprawa toczyła się w taki sposób, by wyjaśnić jej wszystkie okoliczności. Choć początek śledztwu dała publikacja prasowa, dopiero podczas prokuratorskiego postępowania na jaw wyszła skala przestępstw. - Ten wyrok pokazuje, że nawet prokurator wysoko usytuowany w hierarchii prokuratury ponosi pełną odpowiedzialność karną za swoje czyny. W tej konkretnej sprawie art. 32 Konstytucji RP, mówiący o równości wobec prawa, z pewnością nie był martwy - podsumował prok. Baca. Według prokuratury i sądu okręgowego, w latach 1993-2002 Hop zapraszał szefów firm na spotkania, podczas których przedstawiał im trudną sytuację prokuratury, wskazując na jej potrzeby i braki, np. sprzętu biurowego. W rzeczywistości sprzętu nie kupowano, a pieniądze trafiały do kieszeni oskarżonego. W ten sposób miało zostać oszukanych 65 podmiotów - firm i osób. Hop miał tłumaczyć przedsiębiorcom, że kupowany za ich pieniądze sprzęt musi być kompatybilny z już posiadanym, proponował więc, że sam załatwi formalności z firmą, która jest stałym dostawcą prokuratury. W ten sposób, nie budząc podejrzeń, brał pieniądze, darczyńcom dając później faktury wystawiane przez Krzysztofa G. Newsweek napisał, że żyje w luksusie Krzysztof G. mówił przed sądem, że on sam nie czerpał pieniędzy z przestępczego procederu. Przyznał jednak, że otrzymał od Hopa 30 tys. zł pożyczki, w kilku ratach. Kiedy już ją dostał, w 1999 roku przestał współpracować z prokuratorem. Prokuratura ustaliła, że po zakończeniu współpracy z G. Hop sam podrabiał faktury, fałszując podpis i pieczątkę G. Oskarżony stanowczo temu zaprzeczał. Podczas śledztwa zabezpieczono około 550 faktur. Na 143 z nich podpisał się Krzysztof G. Hop, fałszując podpis i pieczątkę wspólnika, podrobił ich około 390 - wskazała prokuratura. Poza wyłudzeniami i podrabianiem dokumentów Hop odpowiada też m.in. za utrudnianie postępowania poprzez nakłanianie do fałszywych zeznań. W związku ze stawianymi mu zarzutami był aresztowany przez trzy lata. Z wolnej stopy odpowiada od listopada 2005 r. Jeśli środowy wyrok się uprawomocni, będzie musiał wrócić do więzienia. O tym, że Hop wydaje więcej niż zarabia, mieszka w luksusowej willi i jeździ drogim autem, napisał w kwietniu 2002 r. tygodnik "Newsweek". Ówczesna minister sprawiedliwości Barbara Piwnik przekazała sprawę do zbadania krakowskiej prokuraturze. To ona wniosła oskarżenie. Sąd już na początku procesu zezwolił na publikację wizerunku i nazwiska Hopa, uznając, że przemawia za tym ważny interes społeczny.