Ponadto sąd wymierzył wszystkim oskarżonym grzywnę w wysokości 1000 zł. Wyrok nie jest prawomocny. Jego uzasadnienie było tajne. Obrona zapowiedziała apelację. Zarzuty wobec oskarżonych dotyczyły zmuszania Piesiewicza do "określonego zachowania" w zamian za nieujawnianie kompromitujących go materiałów - za co grozi do trzech lat więzienia. Oskarżeni - wcześniej karani za czyny kryminalne - szantażowali Piesiewicza od jesieni 2008 r. Prokurator domagał się dla oskarżonych kary w zawieszeniu, pełnomocnik senatora - oskarżyciel posiłkowy chciał kar bezwzględnego więzienia, a obrona wnosiła o uniewinnienie. Proces toczył się za zamkniętymi drzwiami, gdyż dotyczył spraw obyczajowych, których ujawnienie - jak mówi prawo - "może naruszyć ważny interes prywatny". Reprezentująca Zbigniewa Sz., mec. Katarzyna Gajowniczek-Pruszyńska zapowiedziała złożenie apelacji. Sam oskarżony - podobnie jak na poprzednich rozprawach - powiedział dziennikarzom, że czuje się niewinny. - Kariery senatorowi nie zniszczyłem, nie planowałem tego. Jeszcze mi została apelacja, kasacja, zobaczymy. (...) To Piesiewicz powinien przeprosić, wiadomo za co - powiedział Sz. Po ogłoszeniu ustnego uzasadnienia wyroku Joanna D., zasłaniając twarz, wybiegła z sali i nie rozmawiała z dziennikarzami. Haliny S. nie było we wtorek w sądzie. - Uważam, że kara jest wyważona, dobrze wymierzona, sprawiedliwa. Sąd podzielił nasze stanowisko, że nie ma żadnych podstaw, żeby wobec któregokolwiek z tych sprawców zawiesić wykonanie tej kary - powiedział pełnomocnik Piesiewicza, mec. Krzysztof Stępiński. - Nie byłoby tej sprawy, gdyby nie nadzieja, że media to kupią - dodał. We wrześniu 2008 r. nagrano spotkanie Piesiewicza z Joanną D. i striptizerką Joanną S., a potem kilka razy "odsprzedawano" politykowi kompromitujące taśmy. Według mediów, w sumie senator miał zapłacić za nagrania ponad 550 tys. zł, m.in. w październiku 2008 r. za "odkupienie" taśm zapłacił 196 tys. zł nieustalonej do dziś kobiecie, podającej się za dziennikarkę. Senator nie chciał wtedy ścigania szantażystów, a śledztwo w sprawie szantażu początkowo umorzono. Szantażyści jednak nie zrezygnowali. W 2009 r. Halina S., znajoma Joanny D., zadzwoniła za jej wiedzą do Piesiewicza, mówiąc, że pies "wygrzebał z ziemi płyty z nagraniami", na których opakowaniu miał być numer jego komórki. Za niemal 40 tys. zł Piesiewicz "odkupił" od niej nagrania. Szantażyści ponownie zażądali jednak pieniędzy; zagrozili też upublicznieniem nagrań. Wówczas senator zawiadomił prokuraturę, która przygotowała zasadzkę. W listopadzie 2009 r. zatrzymano osoby wskazane przez Piesiewicza. Nie było wobec nich wniosków o areszt, co prokuratura tłumaczyła stosunkowo niską grożącą im karą. Kilka dni przed oskarżeniem szantażystów umorzono odrębne śledztwo wobec Piesiewicza. Prokuratura zamierzała zarzucić mu przestępstwa posiadania kokainy i nakłaniania innych osób do jej zażycia. W lutym 2010 r. Senat nie zgodził się na uchylenie immunitetu senatora - bez czego nie można było postawić mu zarzutu. Wcześniej wniosek prokuratury negatywnie zaopiniowała senacka komisja regulaminowa. Początkowo Piesiewicz sam zrzekł się immunitetu, ale po analizie prawnej wycofał zgodę i pozostawił decyzję izbie. W grudniu 2009 r. "Super Express" ujawnił film z udziałem ubranego w sukienkę Piesiewicza, nagrany w jego mieszkaniu przez Joannę D. Film - na którym słychać wulgarne komentarze kobiety - miał być dowodem, że senator posiadał i zażywał narkotyki. Piesiewicz zaprzeczył, by zażywał narkotyki; twierdził, że nie była to kokaina, ale sproszkowane lekarstwa. Zarazem przyznał, że zdarzało mu się zażywać narkotyki, ale wiele lat wcześniej. Mówił, że Joannę D., od której zaczął się szantaż, poznał przypadkowo przed hotelem i kilka razy się z nią spotkał. Wówczas Piesiewicz zawiesił członkostwo w klubie parlamentarnym PO. Ostatnio poinformował, że będzie startował w wyborach do Senatu z własnego komitetu.