Po przeprowadzeniu obserwacji psychiatrzy będą mogli wypowiedzieć się, czy w chwili przestępstwa mężczyzna był poczytalny, co przesądzi o kwestii jego odpowiedzialności karnej. Do pożaru doszło w maju ub. roku. Dariusz P. został zatrzymany i aresztowany pod koniec marca br. Prokuratura zarzuciła mu zabójstwo pięciu osób, a także usiłowanie zabójstwa szóstej - najstarszego syna. W czerwcu rybnicki wydział zamiejscowy Sądu Okręgowego w Gliwicach uwzględnił wniosek prokuratury o przeprowadzenie obserwacji psychiatrycznej. Opinia biegłych ma być sporządzona na podstawie czterotygodniowej obserwacji przeprowadzonej w zakładzie leczniczym przy jednym z aresztów śledczych. Wcześniej biegli wskazali, że nie są w stanie orzec o poczytalności Dariusza P. na podstawie obserwacji w warunkach ambulatoryjnych. Na początku czerwca sąd zdecydował o przedłużeniu aresztowania podejrzanego - do 26 września. Od tej decyzji odwołał się obrońca Dariusza P. Odnosząc się w środę do złożonej skargi, przewodniczący składu sędziowskiego sędzia Mirosław Ziaja argumentował m.in., że - wbrew stanowisku obrony - sąd okręgowy uwzględnił i odniósł się do zebranych w tej sprawie dowodów, które w znacznym stopniu uprawdopodabniają popełnienie przez podejrzanego zarzucanych mu czynów. Postępowanie jest w toku - Trzeba też pamiętać, że postępowanie jest w toku i w toku przedłużonego postępowania będzie przeprowadzony jeden z niezwykle istotnych dowodów - dowód z opinii sądowo-psychiatrycznej, gdzie biegli psychiatrzy będą mogli w sposób pełny wypowiedzieć się na temat poczytalności podejrzanego w chwili popełnienia czynu. Zważywszy na ten dowód (...) niezbędne jest dalsze stosowanie tymczasowego aresztowania wobec podejrzanego - mówił sędzia Ziaja - tym bardziej, jak dodał, że nie ustały przestanki, by nadal stosować ten środek zapobiegawczy. Sąd apelacyjny zwrócił też uwagę, że nawet gdyby u podejrzanego stwierdzono brak poczytalności, także wtedy prawo daje podstawy do stosowania tymczasowego aresztu - do czasu zakończenia postępowania, w którym będzie trzeba wykazać m.in. kwestie sprawstwa czy możliwości popełnienia podobnych czynów w przyszłości. Wobec Dariusza P. prowadzone były wcześniej inne sprawy karne o charakterze gospodarczym. Podczas zleconych w ich ramach badań, przeprowadzonych w warunkach ambulatoryjnych, biegli uznali go za niepoczytalnego. Zarówno prokuratura, jak i pełnomocnik rodziny ofiar podkreślali, że uznanie P. za niepoczytalnego w poprzednich sprawach nie oznacza, że taką samą opinię biegli wydadzą o nim w postępowaniu dotyczącym śmierci jego bliskich. Prokuratura nie ma wątpliwości, że to Dariusz P. podłożył ogień w domu, w którym spała jego żona i dzieci. Motywem przestępstwa miała być chęć uzyskania pieniędzy z ubezpieczenia - Dariusz P. na krótko przed tragedią ubezpieczył żonę na wysoką kwotę. Według mediów P., który prowadził zakład produkujący meble, miał poważne długi. Twierdzi, że to nie on zabił swoją rodzinę Jednym z dowodów w sprawie jest opinia biegłego z zakresu pożarnictwa jednoznacznie wskazująca na podpalenie. Ogień podłożono w domu w sześciu miejscach. Żaluzje były zamknięte i zablokowane w taki sposób, by nie można ich było otworzyć. W domu nie było też śladów włamania. Z innej opinii biegłych, którzy badali logowania telefonu podejrzanego, wynika, że P. - wbrew swym twierdzeniom - w czasie pożaru był w pobliżu domu. Dariusz P. podczas śledztwa przyznał, że sam wysyłał sobie sms-y z pogróżkami, aby skierować śledztwo na fałszywe tory - chodziło o zasugerowanie, że podpalaczem jest inna osoba, która miała mu grozić. Podczas śledztwa znaleziono przy nim telefon, z którego wysyłano te wiadomości. Przyznanie się do utrudniania śledztwa nie oznacza, że podejrzany potwierdził pozostałe poważniejsze zarzuty. Konsekwentnie twierdzi, że to nie on zabił swoją rodzinę. Do tragedii doszło 10 maja ub. r. Powierzchnia pożaru była niewielka - ok. 15 m kw. Jego ognisko znajdowało się na piętrze domu jednorodzinnego, paliła się część schodów i szafa. W wyniku pożaru zmarło pięć osób. Na miejscu zginęła 18-letnia najstarsza córka, czterolatka - w trakcie udzielania pomocy. Potem w szpitalach w Jastrzębiu Zdroju i Cieszynie zmarli kolejno: 10-letni chłopiec i 40-letnia matka dzieci oraz 13-letnia dziewczynka. Jak wykazała sekcja zwłok, przyczyną śmierci ofiar było zatrucie tlenkiem węgla. Ocalał tylko najstarszy syn.