- Ten proces był potrzebny, bo należy rozliczać działalność władzy, zwłaszcza gdy dochodzi do popełnienia przestępstw. Działania władzy przeciwko obywatelom nie mogą być chronione tajemnicą ani zapomniane - powiedziała w uzasadnieniu piątkowego wyroku sędzia Agnieszka Wysokińska-Walczak. - Sprawa Grudnia 1970 ukazała, jakie są skutki nieprzestrzegania przez sprawujących władzę w państwie, fundamentalnych praw obywateli, takich jak prawo do życia, wolności, godności. Uwidoczniła, jakie są skutki walki o zachowanie władzy czy rozgrywek politycznych na jej najwyższych szczeblach - podkreśliła sędzia. - Finalnie doprowadziło to do tragedii wielu prywatnych ludzi i ich rodzin - dodała. - Nie można jednak zapominać, że tragedia tych zdarzeń dotykała również żołnierzy - często młodych, krótko po przysiędze, zmuszonych do uczestnictwa w walkach bratobójczych - mówiła Wysokińska-Walczak. - Żołnierze ci, niedopuszczani do pełnych i rzetelnych informacji, dopiero w trakcie zajść bądź nawet po fakcie, dowiadywali się, że tak naprawdę nie walczą z niemieckimi ekstremistami, chcącymi oderwać Gdańsk czy Gdynię od Polski, z chuliganami czy wandalami, ale ze swoimi braćmi i siostrami - mówiła. Sąd podkreślił, że ponieważ na ławie oskarżonych pozostały tylko osoby uczestniczące w zajściach w Trójmieście, nie oceniał w wyroku i uzasadnieniu całości zdarzeń tamtego okresu, m.in. w Szczecinie. Nie mówił też o roli oskarżonego w sprawie ówczesnego ministra obrony gen. Wojciecha Jaruzelskiego, którego sprawa została wyłączona do osobnego postępowania, a potem zawieszona ze względu na stan zdrowia generała