Sąd stwierdził, że matka bezprawnie uprowadziła dzieci, ale ponieważ od ponad roku żyją one w Polsce i tu jest ich "centrum życiowe", zarządzenie ich powrotu do Niemiec naraziłoby je na szkodę psychiczną. Po ogłoszeniu decyzji sądu matka dzieci i obecny na sali jej najstarszy syn objęli się i płakali. - Ulga, radość, szczęście... To jest to, o co walczyłam i miałam nadzieję, że tu znajdę sprawiedliwość, i tak się stało. Nie muszę się martwić o ich przyszłość - powiedziała dziennikarzom matka dzieci pani Aneta. - Mieszkamy w Bytomiu, pracuję w Bytomiu, dzieci chodzą tu do szkoły, to nasz nowy dom. Nie zamierzam wracać do Niemiec. Tam twój dom, gdzie serce twoje, a moje serce jest teraz tutaj - dodała, pytana o dalsze plany życiowe. "Dobre jest to, że jesteśmy razem" Gabriel powiedział, że cieszy się z decyzji sądu. - Denerwowałem się, obawiałem się, że nas mogą znowu Niemcy zabrać - wyznał. Jak mówił, w Polsce żyje mu się dobrze. - Dobre jest to, że jesteśmy razem - wyjaśnił. Jugendamt - którego przedstawiciel ponownie nie pojawił się w sądzie - domagał się wydania Gabriela, który ma dziś 16 lat, ośmioletniej Viktorii i pięcioletniej Julii. Polska rodzina mieszkała w Hanowerze od czerwca 2005 roku. Gabriel urodził się w Polsce, jego młodsze siotry już Hanowerze. Pod koniec 2013 r. na podstawie decyzji sądu Jugendamt odebrał rodzicom dzieci. Julia i Viktoria trafiły do niemieckiej rodziny zastępczej, a najstarszy Gabriel - do ośrodka wychowawczego oddalonego o 100 km. Według rodziców, niemieccy rodzice zastępczy drastycznie zaniedbywali dziewczynki, dzieci miały być też ofiarami przemocy i molestowania seksualnego. Rodzice zdecydowali się uprowadzić całą trójkę i wrócić do Polski w styczniu 2015 r. "Nie żałuję tego" - mówiła w piątek matka dzieci. Odebranie dzieci Jugendamt uzasadniał sytuacją życiową rodziny i chorobą alkoholową rodziców, a w przypadku Wiktorii podejrzeniem, że jest bita. Pełnomocnik rodziny Markus Matuschczyk oświadczył podczas poprzedniej rozprawy, że przeczą temu opinie lekarskie po badaniach przeprowadzonych jeszcze w Niemczech. Wykluczyły one jakiekolwiek uzależnienia, czy choroby przewlekłe rodziców. Rodzice stanowczo zaprzeczają też, by sami zgodzili się na oddanie dzieci w pieczę zastępczą. Według nich prawdziwym powodem pozbawiania praw rodzicielskich był konflikt z asystentem z Jugendamtu, który zbytnio ingerował w ich życie. Podczas poprzedniej rozprawy sędzia Katarzyna Janik przedstawiła również protokoły z przesłuchania dzieci w obecności psychologa, opinię sądowo-psychologiczną, dokumenty ze szkoły i przedszkola, do których uczęszczają dzieci, a także informację z policji i z wywiadu środowiskowego. Wszystkie dokumenty - z wyjątkiem niemieckiego - pozytywne dla rodziców Wszystkie te dokumenty - z wyjątkiem niemieckiego - są pozytywne dla rodziców. Wynika z nich, że dzieci są bardzo przywiązane do mamy i taty, są zadbane, rozwijają się prawidłowo; w Polsce czują się bezpiecznie, a powrót do Niemiec byłby dla nich przeżyciem traumatycznym. W rodzinie nie odnotowano kłótni czy nadużywana alkoholu. Śledztwo w sprawie molestowania dziewczynek, po doniesieniu rodziców, prowadzi bytomska prokuratura, która przed kilkoma miesiącami informowała, że wyczerpała już źródła dowodowe dostępne w Polsce. Jak mówił pełnomocnik rodziny, teraz trzeba przesłuchać podejrzanych i świadków mieszkających w Niemczech, co zostanie prawdopodobnie przeprowadzone w ramach pomocy prawnej. Jugendamty powstały w latach 20. XX wieku jako instytucja opiekująca się trudną młodzieżą, zdeprawowaną w wyniku wojny. Po dojściu do władzy w 1933 roku naziści włączyli sieć tych placówek do swojego systemu wychowawczego. Obecnie działalność urzędów do spraw młodzieży znajduje się w gestii niemieckich krajów związkowych (landów). W przypadkach zaniedbania dzieci przez opiekunów lub znęcania się nad nimi, nierzadko Jugendamty krytykowane są za opieszałość i brak zdecydowania; z drugiej strony zarzuca się im ingerowanie w życie rodzin i naruszanie prywatności.