Kilka minut po rozprawie sąd wydał wyrok zaocznie, ponieważ pozwany - choć prawidłowo powiadomiony - nie stawił się w sądzie, nie zajął też stanowiska. Dlatego - jak powiedziała sędzia Anna Błażejczyk - sąd przyjął tezy pozwu za prawdziwe i w całości uwzględnił powództwo. Wyrok jest nieprawomocny. Wyrok zaoczny oznacza, że pozwany może złożyć sprzeciw, wtedy proces musi się toczyć od nowa, tak jakby wyroku nie było. W przesłanym PAP komunikacie rzecznik klubu PiS Mariusz Błaszczak poinformował, że prezes Prawa i Sprawiedliwości "złoży sprzeciw od zaocznego wyroku". "Nieobecność prezesa PiS nie była zamierzona. Wynikała z braku wiedzy o terminie posiedzenia" - napisał Błaszczak. Sąd nakazał Kaczyńskiemu opublikowanie na własny koszt na pierwszych stronach "Gazety Wyborczej", "Rzeczpospolitej" i dziennika "Polska" oraz w tygodnikach "Wprost", Newsweek", "Polityka" i "Gość Niedzielny", a także w serwisach internetowych tych mediów i na stronie PiS oświadczenia, w którym wyraża "szczery żal" i przeprasza Kaczmarka "za postawienie nieprawdziwych zarzutów, że tkwi w układzie, utrudnia śledztwa prowadzone przez organy ścigania". Kaczyński ma też wyrazić ubolewanie i przeprosić Kaczmarka "za znieważające nazwanie go agentem śpiochem" oraz nieprawdziwe i krzywdzące sugestie, które godziły w jego dobre imię. Gdyby pozwany zwlekał z opublikowaniem oświadczenia, przeprosiny w imieniu Kaczyńskiego i na jego koszt może opublikować Kaczmarek. Zgodnie z wyrokiem Jarosław Kaczyński ma też wpłacić 10 tys. zł na Caritas - tej decyzji sąd nadał rygor natychmiastowej wykonalności - i zwrócić Kaczmarkowi koszty procesu. - Wyrok jest dla mnie satysfakcjonujący, aczkolwiek mam świadomość że może on jeszcze sprawy nie kończyć - powiedział po ogłoszeniu werdyktu Kaczmarek. Podkreślił że w jego wypowiedziach i wywiadach nigdy nie znalazły się słowa, które by kogokolwiek obrażały. Dodał, że Jarosław Kaczyński "pojawia się na zjazdach swojej partii, publicznie wypowiada się na tematy walki, obraża innych, natomiast niekoniecznie pojawia się na salach rozpraw. Szkoda, że i w dniu dzisiejszym go nie było". Kaczmarek pozwał Kaczyńskiego we wrześniu ubiegłego roku za to, że porównał go do uśpionego agenta i obarczył odpowiedzialnością za to, że niektóre śledztwa nie zostały sfinalizowane. Szef PiS mówił, że Kaczmarek "to był po prostu człowiek drugiej strony, jak to niektórzy nazywają - taki "śpioch". To jest nawiązanie do agenta "śpiocha". Ktoś przez wiele lat nie wypełniał swojej funkcji, potem dostaje sygnał i zaczyna pracować jako agent" - dodał. - Otóż on rzeczywiście bardzo zręcznie się wkupił w łaski naszego środowiska, parę rzeczywistych spraw załatwił, bo to bardzo sprawny i inteligentny człowiek, a następnie zaczął różnych układów bronić i dzięki temu, różne śledztwa nagle się okazywały niemożliwe, choćby to paliwowe - powiedział były premier. Kaczmarka odwołano w sierpniu 2007 z funkcji szefa MSWiA, bo "znalazł się w kręgu podejrzenia" w sprawie przecieku z akcji CBA w resorcie rolnictwa. ABW zatrzymała go pod koniec sierpnia 2007, razem z b. szefem policji Konradem Kornatowskim i ówczesnym szefem PZU Jaromirem Netzlem. Ma zarzut zatajenia spotkania z Ryszardem Krauzem w hotelu Marriott w lipcu 2007 r. i utrudniania śledztwa w sprawie przecieku z akcji CBA - za co grozi do 5 lat więzienia. Prokuratura nie zarzuciła mu zdrady tajemnicy co do samej akcji CBA; nie wystąpiła też o areszt. Ujawniła zaś na specjalnej, transmitowanej przez telewizje, konferencji podsłuchy rozmów, obciążające całą trójkę. Sąd uznał potem zatrzymanie b. szefa MSWiA za "bezzasadne i nieprawidłowe" - on sam wystąpił o odszkodowanie. Kaczmarek mówi, że nie był źródłem przecieku; nie ujawnia jednak, czemu ukrywał spotkanie z Krauzem. Śledztwo w sprawie przecieku z akcji CBA w resorcie rolnictwa prokuratura przedłużyła do końca października. Media podawały, że może ono zostać umorzone.