Agora żądała od b. premiera przeprosin i wpłaty 50 tys. zł na cel społeczny. W październiku 2008 r. Sąd Okręgowy w Warszawie oddalił powództwo w tej sprawie, uznając, że były to tylko oceny. W uzasadnieniu wyroku I instancji podkreślono, że opinie nie podlegają sprawdzeniu co do prawdziwości i mieszczą się w granicach wolności wypowiedzi. Dziś sędzia Jacek Sadomski w ustnym uzasadnieniu podkreślił, że Agora jest wydawcą największego dziennika w Polsce, który "bierze aktywny udział w debacie politycznej". Ówczesny premier Jarosław Kaczyński natomiast "zabrał głos w toczącej się debacie politycznej przed wyborami parlamentarnymi". - Te wypowiedzi pozwanego to zdania ocenne opisujące polską rzeczywistość społeczno-gospodarczą - powiedział sędzia. Jak dodał, Kaczyński wyraził pogląd, którego głoszenie nie może być uznane za bezprawne. - W przeciwnym razie doszłoby do ograniczenia debaty publicznej - powiedział sędzia. Według sądu porównanie "Gazety Wyborczej" do "Trybuny Ludu" z 1953 r. było celowo przesadzone, ale - jak stwierdził sędzia - wpisuje się w długą polemikę stron. Według SA wyrok SO był w "pewnym zakresie" lakoniczny i wymaga rozwinięcia - taki zarzut wyrokowi SO stawiał pełnomocnik Agory mec. Piotr Rogowski. Sąd ocenił, że rozpatrywana sprawa jest z kategorii trudnych, ponieważ dotyczy wolności wypowiedzi w kontekście ochrony dóbr osobistych. Sędzia Sadomski przytoczył fragmenty orzeczeń Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w podobnych sprawach. Jak powiedział, ETPC uznał, że zagwarantowanie swobody wypowiedzi jest szczególnie istotne w debacie publicznej jak również w sporach politycznych. Zdaniem mec. Rogowskiego, niedopuszczalne jest porównywanie kogokolwiek do "Trybuny Ludu", która - jak mówił przed sądem - nie może się w Polsce pozytywnie kojarzyć, ponieważ gazeta ta była partyjna i absolutnie stronnicza. Słowa Jarosława Kaczyńskiego to insynuacje - ocenił. - W ten sposób podważa się to, co dla prasy jest najważniejsze: wiarygodność i niezależność - powiedział Rogowski. Z kolei reprezentujący J.Kaczyńskiego mec. Antoni Łepkowski wnosił o oddalenie apelacji. Jak mówił, porównując "Gazetę Wyborczą" do "Trybuny Ludu" ówczesny premier ocenił, że "GW" jest dziennikiem nieobiektywnym. Odnosząc się do słów Kaczyńskiego o związkach Agory z postkomunistyczną oligarchią Łepkowski powiedział, że było to "delikatne przypuszczenie". - Nie jest rolą sądu oceniać czy ten pogląd jest słuszny czy nie - dodał. - Sądy nie mogą o tym decydować. Tu nie było żadnej zniesławiającej wypowiedzi - przekonywał Łepkowski. We wrześniu 2007 r. Kaczyński - wówczas premier - powiedział "Rzeczpospolitej": "Państwo chyba nie czytają "Gazety Wyborczej". To, co się tam wyprawia, to "Trybuna Ludu" z 1953 r. Atak na nas przekracza wszelką miarę. Barańskiego (Marek Barański, dziennikarz TVP w PRL, później w "NIE" i "Trybunie") potrafią zostawić w tyle. Agora nie może nie mieć związków z oligarchią, jeżeli jest wydawnictwem na dużą skalę, a w Polsce gospodarka w niemałej części jest w rękach postkomunistycznych oligarchów. I w związku z tym zamówienia na ogłoszenia, reklamy, promocje są w ich rękach" - mówił ówczesny szef rządu. Powiedział też, że zła prasa, "w wielkim skrócie myślowym i z uwzględnieniem wszystkich wyjątków, jest po prostu wynikiem złych stosunków mojego rządu z oligarchią. Zdecydowana większość mediów jest w istocie pod kontrolą oligarchii". Spytany, czy Axel Springer, Edipresse lub Agora są pod taką kontrolą, J. Kaczyński odparł: "Według mojego rozeznania w niemałej mierze tak. W przypadku Agory dochodzi do tego czynnik bardzo intensywnie ideologiczny. To środowisko ma silną wolę panowania ideologicznego w kraju, co się mu przez lata udawało z fatalnym skutkiem dla Polski. Ale żeby było jasne - obawiam się, że związki finansowe Agory z układem oligarchicznym w Polsce też istnieją". Na pytanie czy ma taką wiedzę, czy tylko przypuszcza, J. Kaczyński odparł: "Przypuszczam. Nie potrafię w tej chwili państwu zilustrować tego przykładami". Aby nie przegrać procesu o ochronę dóbr osobistych, pozwany musi dowieść, że mówił prawdę lub przynajmniej, że działał w interesie publicznym. Na nim też spoczywa ciężar wykazania, że jego działanie nie było bezprawne.