Tylko nadzwyczajne środki bezpieczeństwa uratowały reputację największej polskiej grupy zbrojeniowej i kontrakt wart około 380 mln dolarów. Chodzi o eksport 48 czołgów PT-91M (Malaj), sześciu wozów zabezpieczenia technicznego WZT-4, pięciu mostów samobieżnych PCM Leguan i trzech wozów inżynieryjnych MID-M, które polska grupa zbrojeniowa Bumar ma dostarczyć Malezji. Problemy z realizacją kontraktu podpisanego cztery lata temu zaczęły się podczas prób prototypu czołgu jesienią 2005 r. W maszynie, która bez zarzutu spisywała się w Polsce, w Malezji zawiodło niemal wszystko: silnik, łączność, a nawet klimatyzacja. Rząd malezyjski dał Bumarowi rok na usunięcie stwierdzonych awarii. W 2006 r. ponownie pojawiły się poważne problemy - podczas prac przy synchronizacji produkowanych w warszawskich zakładach PZL Wola 1000-konnych silników z francuskimi automatycznymi skrzyniami biegów. W lipcu ub.r. podczas próby na hamowni we francuskiej filii firmy RENK jeden z silników osiągnął moc aż 1800 KM, co groziło jego rozpadem. Po sprawdzeniu okazało się, że zostało zmienione ustawienie pompy paliwowej. Ponieważ technicy wykluczyli przypadek, ówczesny prezes Bumaru Roman Baczyński nabrał podejrzeń i zlecił analizę wcześniejszych problemów z Malajem. Okazało się, że najprawdopodobniej także one były spowodowane przez tzw. osoby trzecie. Prezes Baczyński informację o swoich podejrzeniach przekazał Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. - Nie komentujemy takich informacji - mówi "Życiu Warszawy" rzeczniczka ABW ppłk Magdalena Stańczyk. Ze swej strony Bumar wynajął kilku byłych funkcjonariuszy BOR, którzy nie spuszczali czołgu z oka przez całą dobę, a w hali, w której stał Malaj, zainstalowano kamery i czujniki ruchu.