Przypomnijmy, że do wypadku kolumny rządowej wiozącej ówczesną premier Beatę Szydło doszło 10 lutego 2017 r. Prokuratura chciała warunkowego umorzenia śledztwa, jednak kierowca seicento Sebastian K. nie zgodził się na przyznanie się do winy. Sprawę rozstrzygnie sąd w Oświęcimiu, gdzie miał miejsce wypadek. Jak czytamy w "Rzeczpospolitej", obrona ma asa w rękawie. Biegli badający stan techniczny seicento i temperaturę żarówki w tylnej lampie ocenili, że Sebastian K. dawał sygnał skrętu w lewo, zanim uderzyło w niego na skrzyżowaniu auto wiozące Beatę Szydło. Na korzyść obrony działa również fakt, że świadkowie zdarzenia zeznali, iż kolumna z premier nie miała włączonych sygnałów dźwiękowych (w związku z czym nie miała również statusu kolumny uprzywilejowanej). Według prokuratury nie ma to znaczenia, bowiem kierowca seicento i tak nie dochował szczególnej ostrożności. Obrona zamierza także kwestionować prędkość, z jaką rzekomo poruszała się kolumna rządowa - 50 km/h - a także napiętnuje fakt, iż wiarygodność świadków oceniała psycholog, której mąż startował w wyborach z list PiS-u. Więcej w "Rzeczpospolitej".